Czyli rozumiem, że jak Pan ma zielone światło i znak stopu, to się Pan zatrzymuje?
Znak „Stop” to nie jedyny znak występujący na drogach. A co z szeregiem innych znaków: zakazu, nakazu, ostrzegawczych i poziomych? One też nie obowiązują podczas gdy ruch na skrzyżowaniu reguluje sygnalizacja świetlna? A co z rzekomym pierwszeństwem udzielanym przez zielone światło, jeżeli na przejściu znajduje się pieszy, nawet wtedy, kiedy wszedł on na nie, gdy już zapaliło mu się czerwone? Podobnie rzecz ma się z rowerzystą lub pojazdem, który nie zdążył zjechać ze skrzyżowania przed zmianą świateł? A co w sytuacji gdy masz zielone światło i jednocześnie nakaz jazy na skrzyżowaniu w lewo. Wtedy pierwszeństwo, wyznaczane Twoją interpretacją zielonego światła, udzielało by Ci również pierwszeństwa przejazdu przez to skrzyżowanie? Takich przykładów mógłbym mnożyć Ci na pęczki, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że nie wolno przypisywać znakom drogowym i przepisom ruchu drogowego własnych interpretacji, jeżeli te są ściśle określone. Wiesz co by się działo na drogach, jeżeli każdy kierowca kierowałby się własnymi formułami?
Prosze nie manipulować moimi skrótami myślowymi, bo to nie jest fair.
Ani mi to nie w głowie. Zwłaszcza, że przepisy ruchu drogowego to taka dziedzina, w której skróty myślowe nie mogą ani stanowić, ani zastępować właściwych regulacji.
A co z zieloną strzałką w prawo przy czerwonym świetle? Jak nazwać ten manewr? Dlaczego nie możemy skręcić w prawo bez zatrzymania? Jak to nazwać? Co wtedy zrobić?
Zielona strzałka przy sygnalizatorze S-2 jest sygnalizatorem warunkowym. Tę sytuację również regulują wyczerpująco odpowiednie przepisy kodeksu drogowego.
Myślałem, że do pierwszeństwa przejazdu ma się prawo, nigdy bym o tym nie pomyślał, jako o zjawisku.
Ma się lub nie ma się. Gdybyś uważniej się przyjrzał, to zauważyłbyś, że wyraz pierwszeństwa objęty został cudzysłowem.
...chętnie bym Go dziś zapytał, jak rozumieć rzeczy, o które się spieramy, ale niestety, jest to niemożliwe...
Nie spieramy się. Ja staram się wyprowadzić Ciebie z błędu (i ręczę za to, że Twój ś.p. wujek postąpiłby tak samo, zważywszy na duże podobieństwo naszego dorobku w tej dziedzinie) a Ty starasz się wmówić mi coś, co nie istnieje. Bo definicja pierwszeństwa przejazdu wyrażana zielonym światłem sygnalizatora drogowego nie istnieje. Po co zatem upierać się przy czymś co nie istnieje? Gdyby takowa istniała, to wówczas kodeks drogowy musiałby być poszerzony o bardzo dużo przepisów uzupełniających. Kilka przykładów, które takie przepisy by wymusiły, już padło wcześniej ze strony Wykidajły i mojej.