Nie wdaję się w pyskówki, piszę, kiedy dyskusja wraca do "pionu". Nasza noblistka (ateistka lub agnostyczka o odległej tradycji starozakonnej, bardzo utalentowana) ma w sumie rację i mnie, zdecydowanego katolika pogląd "Wydaje się nieporozumieniem umieszczanie w jednym budynku faktów naukowych oraz aktów religijnych" bynajmniej nie razi. Też uważam, że kopiowanie wzorców sprzed drugiej, a przedtem sprzed pierwszej wojny światowej w dzisiejszych czasach się nie sprawdziło. Tzw. religia w szkole nie jest ani historią religii, ani religioznawstwem, ani (tym mniej) filozofią, a już na pewno nie jest katechezą. Zgadzam się z Panią Olgą, choć nieco inaczej ten pogląd motywuję.
Mnie zależy na dobru Kościoła. Chrystusowego, nie ziemskiej organizacji, za sprawą "zawodowców" wędrującej w stronę sekty-klanu.
"Religię" w szkole widzę (po 30 latach doświadczeń i analiz) jako element wychowania do czasu I Komunii św. No, powiedzmy, do IV klasy SP. Bo takie rozwiązanie jest wybitnie przyjazne i dla rodziców, i dla dzieci. Te ostatnie są bezpieczne i nie muszą ponosić nadzwyczajnych wysiłków, rodzice są spokojni, że ich pociecha nie jest narażona na jakiekolwiek niebezpieczeństwa związane z popołudniowo-wieczornymi wyprawami do salek katechetycznych w parafii. Ale to do IV klasy. A co dalej?
Dalej mówimy o katechezie. To coś różnego od "nauki religii", to formowanie pewnej postawy. I wg moich doświadczeń, przekonań i przemyśleń miejscem katechezy jest parafia. A co w zamian w szkole?
Można mówić o wykładzie religioznawstwa, choć mnie to nie zadowala. Ja chciałbym powrotu do szkoły (Tak, powrotu!) wykładu filozofii. Umiejętnie i przez fachowców prowadzony pozwala bezstronnie przedstawić dzieje myśli na przestrzeni wieków. Również myśli religijnej, rozważań etycznych, analiz problemów szczegółowych itd.
Gdzie problem? Oj, zejdźmy na ziemię. Tam gdzie zawsze: w kasie. To jednak błaha prawa. Nie ma powodu aby nauczycieli religii (jakiejkolwiek, więc również np. koranicznej lub mojżeszowej) nie uznać za nauczycieli jako takich i nie obejmować ich regulacjami właściwymi dla tych, którzy szkolą uczniów w innych dziedzinach. Co to za trudność wyodrębnić zawód "nauczyciel religii" i zapewnić mu stosowne uposażenie?
Przypuszczam, że gdyby ktoś z "decydujących" tak postawił sprawę - skończyłyby się opory, pretensje i spory, ich miejsce zajęłaby dysputa: jak najlepiej włączyć wychowanie światopogladowe do listy państwowych projektów edukacyjnych.
O szczegółach - innym razem.