Jako człowiek zdecydowanie już starszy, który dzieciństwo i młodość przeżył w PRL, przyznaję, że agresji w stosunku do nauczania religii w szkole kompletnie nie rozumiem. Prawidłowo funkcjonujące państwo ma zaspokoić istotne potrzeby społeczne. Nie rozumiem dlaczego miałoby być z nich wykluczone nauczanie religii (dowolnego wyznania), a nikomu nie przeszkadzają np. lekcje wf, w których, w przeciwieństwie do nauki religii, nie chce uczestniczyć spora część dzieci i młodzieży.
Takim samym nauczycielem jest prowadzący zajęcia z zakresu nauk o społeczeństwie, wychowania do życia w rodzinie, przysposobienia obronnego, etyki, czy wspomnianego wf, jak i katecheta (duchowny, czy świecki). Skoro w jakiejś przestrzeni publicznej istnieje znaczące zapotrzebowanie na pewne pozytywne świadczenia (a takim jest nauczanie każdej uznanej dziedziny) - nie ma powodu, zatem i racji, by od ich organizowania państwo miało się dyspensować. Dlatego uważam, że można dyskutować o formie nauczania religii w szkole, ale nie można odmawiać katechetom tytułu państwowego nauczyciela i, co za tym idzie, należnego wynagrodzenia. Uwaga dotyczy każdego zarejestrowanego wyznania.
Moi młodsi Koledzy - Dyskutanci nic nie wiedzą o czasach, kiedy dzieci idące "na religię" do kościoła zatrzymywały patrole Milicji Obywatelskiej, strasząc i nakłaniając do powrotu do domu (lata 60. XX w.). Nikt z Państwa nie ma pojęcia o wydarzeniach z roku 1965, kiedy to po sławnym liście polskiego Episkopatu do biskupów niemieckich, we wszystkich szkołach zmuszano samorządy uczniowskie do wydawania oświadczeń "My, uczniowie Szkoły Podstawowej nr taki to, a taki, potępiamy biskupów polskich..." Oświadczenia te ukazywały się potem na łamach codziennych gazet. Pamiętam straszliwą awanturę między wierzącymi a niewierzącymi związaną z tą sprawą w mojej SP nr 173 w Łodzi. Byłem wtedy w VIII klasie.
A cóż dopiero powiedzieć o szykanach związanych z obchodami 1000-lecia Chrztu Polski, o oddziałach milicyjnych otaczających świątynie podczas nabożeństw, o aresztowaniu (TAK!) kopii obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej, pielgrzymującego po kraju (przez pewien czas pielgrzymowały puste ramy), o jawnej łatce "wroga klasowego" przypinanej osobom wierzącym, o szykanach wobec młodzieży oazowej i tak dalej. Tak niestety było i oby ten czas już nigdy nie powrócił.
Uważam, iż nauczyciel religii powinien mieć ten sam status, co inni nauczyciele i powinien być opłacany z budżetu oświaty. Oznacza to jednak, że tym samym państwo powinno mieć prawo do stawiania wymogów pedagogicznych takich, jakie się stawia pozostałym nauczycielom. Nauczyciel religii powinien mieć ukończone kursy: psychologii, pedagogiki, dydaktyki i metodyki, tak, jak to jest w przypadku nauczycieli innych przedmiotów. Sam takie wykształcenie posiadam, mając dodatkową specjalizację nauczycielską związaną z dyplomem. Zgadzam się natomiast, że podstawa programowa powinna być ustalana przez organa kościelne, bo to ich właściwość.
Uważam też, że można przedyskutować, i wewnątrz Kościoła, i w dialogu z państwem oraz w konsultacjach społecznych zagadnienie organizacji nauczania religii. Osobiście sądzę, że korzystne byłoby zmodyfikowanie rozwiązań. Zmniejszenie wymiaru lekcji religii w szkole do 1 godziny tygodniowo, a przeniesienie drugiej do parafii, np. na niedzielną Mszę św. Wówczas ta godzina w szkole mogłaby być poświęcona przekazowi wiedzy (nauka religii), a spotkanie w kościele byłoby katechezą w ścisłym znaczeniu słowa, bo to są różne pojęcia (nauka religii i katecheza). Oczywiście katecheta miałby w swoim pensum prowadzenie obu form w zakresie nauczania.
Uwolnioną godzinę w programie szkolnym poświęciłbym na naukę filozofii, przedmiotu zlikwidowanego przez komunistów, obecnego w nauczaniu od zarania dziejów nowożytnej szkoły. W obrębie obowiązkowego nauczania filozofii (dla wszystkich uczniów) z natury mieści się również etyka, rozumiana jako historia myśli ludzkiej dotyczącej systemów wartości. Zlikwidowałoby to problem z etyką jako odrębnym przedmiotem, wykształcenie w zakresie podstaw filozofii potrzebne jest każdemu uczniowi. Religię pozostawiłbym jako przedmiot fakultatywny, dla zainteresowanych.
To wszystko można zrobić, tylko potrzebna jest wola dialogu wszystkich stron: państwa, Kościoła (Kościołów) i społeczeństwa, którego oczekiwań nie można pomijać.