Dobrze Billu, ale odpowiem krótko, jako, że to nie ten wątek, nadto nie sądzę by temat zainteresował szerszą grupę dyskutujących. "Eschatologiczny" to tyle co odnoszący się do "końca" - kresu egzystencji indywidualnej lub zbiorowej. A tym samym do perspektywy jaką dookreślenie to stwarza. Sam wiesz, że sposób pojmowania charakteru rzeczy ostatecznej w życiu człowieka jaką jest śmierć oraz nadzieja na "życie po życiu" lub jej brak - determinuje zachowania doczesne. Dywagacje na ten temat prowadą wszystkie filozofie i systemy teologiczne, szersze użycie terminu występuje od średniowiecza, powszechne od XIX wieku.
Obok eschatologii indywidualnej istnieje zbiorowa, odnosząca się do losów świata. W chrześcijaństwie wprowadza ją m.in. Apokalipsa św. Jana.
Ja jednak użyłem określenia w sensie temporalnym (czasowym), dla oznaczenia pewnego stanu świadomości co do naszego usytuowania (tak indywidualnego, jak i zbiorowego) na osi czasu. Indywidualnie i Ty, i ja żyjemy w uświadomionej sobie conradowskiej "smudze cienia", choć nie wiemy któremu z nas przyjdzie jako pierwszemu ją przekroczyć. Inaczej wprawdzie widzimy perspektywę "co dalej", lecz świadomość zmierzchu jest wspólna. To nasza eschatologia indywidualna.
We współczesnej kulturze zachodniej, w której wszyscy funkcjonujemy, istnieje też i, co ciekawsze, narasta, przekonanie o nadchodzeniu kresu rzeczywistości zbiorowej, czyli o perspektywie końca świata. Obsesje roku 2012 są jednym z wyrazów tego przekonania, które bierze swój początek prawdopodobnie w wielkich tragediach XX wieku, szczególnie w okrucieństwach II wojny światowej. Dziś dołącza się nurt inny, dekadencko-pesymistyczne przekonanie o wyczerpaniu przez ludzkość "programu rozwoju".
Z jednej strony mamy apollińskie (lub raczej lucyferyczne) tendencje do autodeifikacji (samoubóstwienia) człowieka, eliminujące jakąkolwiek myśl o Stwórcy i Stwórcę samego. Wraz z próbą bezpardonowego wkraczania w przypisane tylko Jemu uprawnienia, co wielokrotnie jest skrzywioną realizacją postulatu upodabniania się człowieka do Boga. Aspiracjom tym, dostępnym relatywnie wąskim grupom, towarzyszy powszechny kult idei dionizyjskich, zredukowanych do praktyki użycia, przekształconej w skrajny hedonizm.
O ile nie nastąpią jakieś masowe kataklizmy, których przezwyciężenie stanie się celem etapowym, odpowiedź tak indywidualna, jak i zbiorowa na pytanie: Po co żyjemy na tym świecie? - stanie się coraz trudniejsza, jeśli nie niemożliwa. Dostrzeganemu w świecie zachodnioeuropejskim (włączając doń UE i Amerykę) poczuciu braku programu dla ludzkości towarzyszy obserwacja koncentracji "znaków czasu". Rozmaitych dramatów, naturalnych (tsunami, trzęsienia ziemi, powodzie i epidemie), jak i wywołanych przez ludzi (zanieczyszczenie środowiska, konflikty zbrojne - vide Afryka, akty terroru). Wielu obserwatorów wyciąga stąd wniosek o nadejściu czasów eschatologicznych, czyli końcowych. Zamykających dzieje cywilizacji, jaką znamy. Czy również dzieje świata? A któż to może wiedzieć?
Odpowiedziałem Zbyszku, boś mnie wywołał do tablicy. Ale ta nasza wymiana myśli funkcjonuje w tym wątku niczym Piłat w Credo i raczej nikogo poza nami nie zainteresuje. Dlatego potencjalną dysputę pewnie pokontynuujemy prywatnie. Pozdrawiam Cię (i wszystkich) bardzo serdecznie.