8 112 311 - tyle osób, które w ostatnich wyborach poparły ustępującego właśnie prezydenta, powinno przeczytać książkę autorstwa Wojciecha Sumlińskiego Niebezpieczne Związki Bronisława Komorowskiego. Może wtedy uświadomiłyby sobie, kogo chciały utrzymać na najwyższym stanowisku w naszym kraju.
Odchodzący prezydent nie jest żadnym misiowatym safandułą, jakim malują go nasze media. Nie jest też żadnym „wujkiem dobra rada” ani gapciem, który na każdym kroku popełnia gafy oraz błędy ortograficzne. To tylko kreacja, która bądź co bądź jest znacznie korzystniejsza od jego prawdziwego wizerunku. W rzeczywistości Komorowski jest „twardym, zdeterminowanym, konsekwentnym i niebezpiecznym graczem”, jak trafnie opisał go dziennikarz Stanisław Janecki.
Wydawać by się mogło, że do prezydentów mamy jakiegoś szczególnego pecha. Ale to nie żaden pech. Mimo usilnych starań środków masowego ogłupiania, nie jesteśmy przecież społeczeństwem zupełnych idiotów, które od 25 lat niemal za każdym razem na głowę państwa wybiera sobie jakąś szemraną postać uwikłaną w ciemne interesy, a bywa, że również w niedwuznaczne relacje z tajnymi służbami PRL. W rzeczywistości nie mamy bowiem większego wyboru, bo najbardziej promowani przez nasze „wolne media” kandydaci są nam najzwyczajniej przez określone siły podsuwani.
Warto zauważyć, że ich kariery w odpowiednich momentach nabierają dziwnego przyśpieszenia. W przypadku Komorowskiego nastąpiło to w listopadzie 1989 r. To właśnie wtedy, zaraz po wyjściu z należącej do Rosjan nieruchomości w Alejach Szucha, miał on powiedzieć do swego rozmówcy: „teraz moja kariera pójdzie jak z płatka”. Tak też się stało. Błyskawicznie wywindowano go na „salony”, gdzie - począwszy od wiceministra, poprzez przewodniczącego ważnej komisji, ministra, wicemarszałka i wreszcie marszałka sejmu - spędził całe dwie dekady, ukoronowaniem których było zajęcie fotela prezydenta kraju.
Zastanawiające są również źródła pochodzenia prawdziwej fortuny, którą ten skromny nauczyciel Niższego Seminarium w Niepokalanowie posiadał na początku lat 90-tych. Wtedy to, wraz z innym byłym opozycjonistą zainwestował ponad ćwierć miliona niemieckich marek w piramidę finansową zwaną „Bankiem Palucha”, podczas gdy ówczesna pensja stanowiła zaledwie równowartość 200 marek. No i pytanie uzupełniające, choć chyba retoryczne – jakim cudem tylko oni dwaj po bankructwie tego para-banku odzyskali swoje środki.
O związkach prezydenta z pewną skrajnie szkodliwą fundacją mającą na koncie liczone w setkach milionów złotych wyłudzenia na szkodę skarbu państwa pisać nie będę. Zainteresowanych odsyłam do książki. Tym bardziej, że tajemnicze i nagłe zgony kilkunastu dociekliwych bądź uważających się za sprytnych (w tym Leppera oraz jego adwokata, któremu powierzył on dokumenty stanowiące jego polisę na życie) osób, każą być w tej kwestii niezwykle ostrożnym.
Wiadomo też jak w III RP traktuje się drążących ten temat dziennikarzy. By zakneblować Sumlińskiego, najpierw zrobiono z niego przestępcę, aresztowano go, a po wypuszczeniu za kaucją na wolność bez przerwy inwigilowano, doprowadzając nieszczęśnika na skraj załamania nerwowego zakończonego nieudaną próbą samobójczą. Następnie – dla podważenia jego wiarygodności – próbowano zrobić z niego wariata. Gdy i to się nie udało, najzwyczajniej próbowano go zabić, fingując wypadek samochodowy.
Proces sądowy dziennikarza to prawdziwa gehenna, bo służby w sposób dosłowny stoją ponad prawem. Jej najbardziej interesującym akordem było czterogodzinne przesłuchanie prezydenta Komorowskiego, które miało miejsce w Pałacu Prezydenckim w grudniu 2014 r. W prawdziwie demokratycznym państwie takie wydarzenie byłoby dla mediów na tyle smakowitym kąskiem, że wszystkie bez wyjątku przerywałyby swoje programy, byleby tylko je transmitować (vide: składanie zeznań przez Billa Clintona w sprawie Moniki Lewinsky).
W naszym kraju nad głową państwa rozpostarto jednak parasol ochronny, bo dziwnym trafem cztery najważniejsze stacje (TVP, TVN, Polsat i Superstacja) w ostatniej chwili odstąpiły od transmisji, więc pozbawiona dostępu do przekazu większość opinii publicznej nie mogła zobaczyć, jak pan prezydent wije się w zeznaniach, przejawia pierwsze objawy sklerozy - na większość pytań odpowiadając: „nie pamiętam” oraz próbuje ze składu sędziowskiego zrobić skończonych kretynów - pod przysięgą potwierdzając dwa swoje wcześniejsze, zupełnie sprzeczne ze sobą, złożone jeszcze w prokuraturze zeznania. Temu wydarzeniu media w swoich wieczornych audycjach poświęciły wówczas zaledwie kilka chwil, odnotowując jedynie, że miało ono miejsce. Treść składanych zeznań jak i kontrowersje z tym związane zostały kompletnie przemilczane.
Dla wielu osób kończąca się właśnie kadencja prezydenta kojarzy się z lenistwem, szkodnictwem bądź zwykłym obciachem. Są jednak tacy, dla których nazwisko Komorowskiego to synonim niebezpiecznych związków z wszechwładnymi służbami, zdolnymi do zniszczenia każdego, kto choć zaczyna krążyć wokół tematów, które nie są przeznaczone dla maluczkich.
Jednym z nich z pewnością jest Wojciech Sumliński - człowiek niezłomny, który tuż przed niedawnymi wyborami własnym sumptem wydał prawdziwy bestseller opisujący historię jakby żywcem wziętą zza naszej wschodniej granicy. Niewykluczone, że to właśnie lektura tej książki wpłynęła na społeczny odbiór Komorowskiego i zakończyła jego polityczną karierę. Jeśli tak, można mówić o jakiejś namiastce zadośćuczynienia
Warto też odnotować, że w proponowanej przez Pawła Kukiza debacie Duda – Komorowski, jednym z asystentów dziennikarskich miał być sam Sumliński. Oprócz braku możliwości wcześniejszego zapoznania się z pytaniami, z pewnością właśnie to zadecydowało o odrzuceniu zaproszenia przez urzędującego prezydenta. Czego się bał? Konfrontacji z niewiarygodnym oszołomem?
Bronisław Komorowski konsekwentnie utrzymuje, że treść książki to stek bzdur. Zadziwiające jednak, że w najgorętszym okresie kampanii nie wystąpił do sądu w trybie wyborczym o ich sprostowanie i zaniechanie dalszego kolportażu. Gdyby miał czyste sumienie, osiągnąłby to bez trudu, zdobywając kolejne punkty u wyborców. Nie pozywając Sumlińskiego potwierdził jednak, że to on ma rację. Szkoda tylko, że na ten triumf autor musiał czekać tyle lat i okupić to tak ogromną ceną.
https://www.facebook.com/editaccount.php?ref=mb&drop