Z ambasadą się zgodzę; mógł się bardziej pokazać. Ale do grania w golfa zdecydowanie nie mam pretensji; trudno oczekiwać, żeby cały świat stał tego dnia w miejscu i zalewał się łzami!
Poza tym warto pamiętać, że prezydent USA ma grafik ustalany z wielotygodniowym wyprzedzeniem, więc po 10 kwietnia odwołał wszystkie zajęcia, do których teraz - "z okazji" wybuchu wulkanu - po prostu mógł wrócić. Także do grania w golfa.
A Saakaszwili... No cóż, najwyraźniej on się na cudzych błędach (porównuję lądowanie na zamglonym lotnisku z lotem w pyle wulkanicznym) nie uczył i zaryzykował podróż. Śmiem twierdzić, że o ile Obamą kierował rozsądek, to akurat nim kierowała polityka: poza Polską Gruzja niewielu ma sojuszników...
Niemiecka kanclerz akurat wracała w ten weekend bodaj też z USA, najpierw do Islandii, potem przez Portugalię lub Hiszpanię do Włoch, a stamtąd już samochodem do Niemiec. Jej odyseja trwała prawie dwie doby; wzięlibyście na siebie tyle trudu, żeby pielgrzymować na czyjś pogrzeb - niezależnie od polityki? Oodłożyliście chociaż sami swoje sprawy i pojechaliście w sobotę do Warszawy a w niedzielę do Krakowa? Poza tym, prawdziwych sojuszników poznaje się po codziennych kontaktach - nie z okazji dyplomatycznych posunięć.
Pozdrawiam!