Gdyby dobra wola była po obu stronach, to nawet procedury nie stanowiłyby przeszkody do zaprezentowania swoich stanowisk. Tymczasem wyszło jak zwykle. Ostatnio jeśli jest mowa o Policach w mediach, to najczęściej tylko w perspektywie problemów ZCh Police oraz samorządowych awantur. Niech burmistrz i reszta rady poważnie się nad tym zastanowi. Bo można wydawać tysiące, miliony na budowę pozytywnego wizerunku gminy, a i co z tego, skoro prowincjonalna banda nie potrafi dogadać się co do wspólnego dobra miasta? Pewnie wszyscy rajcowie zadowoleni są ze swojej postawy i przekonani o słuszności własnych postaw, ale z zewnątrz wygląda to właśnie tak: zgraja, banda, tłuszcza. Najgorsze w tym wszystkim, że do kąta możemy odstawić bajki o samorządności. Pewnikiem na wybory znów karnie ruszą pracownicy urzędów, którym pod burmistrzem czy starostą jest już miło i fajnie i pewnikiem znów rządzić będą nami ci sami. Bo nawet najbardziej niezadowolona grupa internautów nie jest tak karna, jak dziesiątki urzędników i ich członków rodzin, którzy żywią się z samorządowej kiebzy. Przecież to tak proste mechanizmy, których najlepszym przykładem jest yak - gminny kondotier. Postponuje każdego oponenta Diakuna, ale kiedy naigrywał się z niego, że zna tylko ukraiński - to były inne czasy, okoliczności itd., znaczy się - gmina nie płaciła. ale to mały pikuś, ta postać, acz symptomatyczna dla obrazu stosunków panujących w Policach. Na szczęście jednej rzeczy nie da się przeskoczyć - praw natury - i mam szczere nadzieje, że to całe towarzystwo ze słomą w mózgu przejdzie w końcu do historii.