Prawda historyczna ma często nieoczekiwaną postać. Przytoczone wypowiedzi w gazecie z roku 1952 mogą nieco bulwersować charakterystyczną dla tego okresu emfazą propagandową, ale, co do meritum... nie są nieprawdziwe. Cokolwiek by nie powiedzieć o czasach PRL, a już szczególnie o okresie stalinowskim, nie można zaprzeczyć, że powojenna Polska dała życiowe szanse tym warstwom, a raczej klasom społecznym, które przed II wojną w wielu przestrzeniach ich nie miały i mieć nie mogły. Zarówno w zakresie dostępu do drogi awansu społecznego, jak i poziomu partycypacji w zdobyczach cywilizacyjno-kulturalnych.
Nie wiem i nie muszę wiedzieć jaki był przedwojenny status społeczny przytaczanych w artykule autorów wypowiedzi. Mniemam jednak, że nie mówimy o arystokracji lub zamożnym ziemiaństwie. Mówimy o osadnikach - wojskowych lub repatriantach, którzy na ziemiach fałszywie nazwanych "odzyskanymi", bo naprawdę były to ziemie "pozyskane", przeżyli nieoczekiwana zmianę pozycji społecznej. Otrzymali dobra, których wcześniej najczęściej nie posiadali. Domy, obejścia, spory areał ziemi, pracę i możliwości zawodowe - szokująca wspinaczka do góry. Zniknęli też znani w przeszłości "wrogowie". Nie było już dziedzica, właściciela, fabrykanta, bogatego bankiera, plebana i zamożnego inteligenta, któremu trzeba się było kłaniać. To wszystko przyszło nagle, po gehennie wojny, niczym gwiazdka z nieba. Za cenę - wówczas jeszcze niestraszną - akceptacji nowego ustroju i posłuszeństwa wobec nowej, "ludowej władzy".
Ci, co wywodzili się z nizin społecznych i mieli przed wojną poczucie odtrącenia (a bywało, że i uzasadnionej krzywdy) - nagle poczuli się kimś. Podmiotami. Tu, na Ziemiach Zachodnich, na pograniczu, to poczucie było jeszcze silniejsze, bogatsze o misję pełnienia "straży nad Odrą". Pomińmy skutki indoktrynacji i propagandy. Krótko po wojnie, przynajmniej do połowy lat 50., ściśle do roku 1956 - świadomość była taka, jak pokazana w artykule. Ci ludzie naprawdę wierzyli w to, co głosili, więcej - mieli podstawę wierzyć.
Proszę sobie wyobrazić syna lub córkę małorolnego chłopa z kieleckiego lub Kresów, udręczonych przeżytą w dzieciństwie biedą i już do cna wykończonych blisko sześcioma latami wojny, którzy nagle, już jako młodzi, dorośli ludzie, stają się posiadaczami dóbr, o których przedtem nawet nie śnili w marzeniach. A teraz jest to konkret: nominacja, nadanie, papier potwierdzający własność. Czy tak obdarowani mogli nie popierać powojennego porządku? Oczywiście, że go popierali. I to długo, mimo narastających rozczarowań. Jeszcze w roku 1980 całkiem na serio wywieszano hasło: "Socjalizm - Tak! Wypaczenia - Nie!" Świadomość dyskomfortu z racji niezaspokojenia wyższych potrzeb rodziła się bardzo, ale to bardzo powoli. I wcale nie jest pewne czy dziś, w pół wieku po dacie omawianego artykułu, ogarnia całość obecnego społeczeństwa. A przynajmniej tych wszystkich, którzy zaznali PRL.
Dlatego nie sądźmy lat 50. miarą naszych czasów i współczesnych reguł poprawności politycznej. Taka metodologia (z upodobaniem uprawiana przez młodych z IPN) jest obarczona błędem anachronizmu. W roku 1952 mieszkańcy Nowego Warpna mówili, co czuli. Kształt propagandowy ich wypowiedziom nadało pióro ówczesnego dziennikarza. Ale fałszerstwa świadomości nie było. Dodajmy dla porządku: faktów też nie fałszowano. Ludzie mówili o tym, co w swoim życiu przeżyli.
Nie sądzę, by "ZenO", "ak" lub "kresowiak" ze mną się nie zgodzili. Pozdrowienia.