Widzisz, to jest tak. Ja pochodzę z rodziny inteligenckiej, z robotniczej Łodzi. Zawsze mi jednak było bliżej do robotników niż do inteligencji, aczkolwiek w jej szeregach miałem odpowiednie miejsce. Umiem rozmawiać z robotnikami. I w Polsce, i w Niemczech. Drobny żart, miłe słowo, kilka miłych frazesów - i już masz interlokutorów "kupionych". Wystarczy pani w sklepie powiedzieć coś wesołego - jest "twoja", w sensie akceptacji.
Sprawdzałem to wielokrotnie, od Pasewalk do Berlina. Żartowałem w berlińskim Lidlu, pasewaldzkim Realu i Aldim, żartowałem w Schwedt, w pasewaldzkim Landratsamcie - wszędzie dobrze byłem odbierany.
Ludzie lubią być upodmiotowieni. (Kolejny wątek).
Ja Niemców dobrze odbieram, rozumiem, darzę życzliwością i humorem, pewnie dlatego nie miałem i nie mam problemów. Zawsze staram się zgłębić psychikę rozmówcy, choćby to była tylko sprzątaczka w sklepie. Pozornie skomplikowane, w praktyce - proste.
Jest prawdą, że Niemcy i Niemców lubię. Nie wiem na ile to mi ułatwia funkcjonowanie za Odrą, ale problemów nie mam. Nawet na "dalekiej Północy", gdzie z najwyższym wysiłkiem pojmuję niemiecki z niebywale wysokimi samogłoskami. Idziesz do wiejskiego sklepiku i słyszysz taki akcent oraz intonację, że musisz sobie przekładać z niemieckiego na niemiecki (doświadczenie z okolic Wolgast). Lecz ludzie są dorzeczni, a co więcej - życzliwi. Tak ich odbieram.
Przed naszym wejściem do Unii jeździłem do Niemiec polonezem. Wszyscy widzieli - Polak. Miewałem sytuacje kiedy 14 km jechała za mną policja, sprawdzając przestrzeganie przepisów, Przestrzegałem - nie było problemu. Bywało - źle zaparkowałem. W Pasewalk, w Greifswaldzie, w Anklam. Zjawiali się funkcjonariusze, dwa-trzy słowa wyjaśnienia, poprawka i OK. Nigdy mandatu nie zapłaciłem. Bywały i inne zdarzenia. Zawsze pozytywnie rozwiązane. Dlatego - może mam szczęście, albo może pasuję do mentalności sąsiadów.