Nie znam się na szczegółach technicznych omawianych urządzeń, ale zdaje się, że obaj Panowie zgadzacie się co do jednego. Przedmiotem pomiaru (wszystko jedno jak dokonywanego, badanie prędkości kół, czy użycie GPS) jest prędkość radiowozu lub, co gorsza, samochodu nieoznakowanego. Taki sposób pomiaru potwierdzają wszystkie znane mi artykuły na ten temat, a jest ich wiele.
Wynikają stąd bardzo istotne konsekwencje. Zarówno techniczne, jak i, co ważniejsze, prawne.
Od strony technicznej bardzo łatwo jest uzasadnić podejrzenie występowania nadużyć, zwłaszcza kiedy mamy do czynienia z krótkim odcinkiem, na którym wykonywany jest pomiar. Bo przecież aby "dojść" do potencjalnego sprawcy wykroczenia - trzeba przyspieszyć, co przy dużej mocy policyjnego silnika owocuje chwilowym, znaczącym wzrostem prędkości. Jeżeli w odpowiednim momencie "wytnie" się pomiarowe 100 metrów - to przekroczenie dopuszczalnej prędkości o np. 20 km - bardzo łatwo symulować. Zwłaszcza na nieco dłuższej prostej.
Mnie już od dawna frapowało pytanie: dlaczego policka vectra grasuje głównie w Trzeszczynie. Na innych trasach zwykle stoi w krzakach i korzysta z pomiarów stacjonarnych. Chociaż np. dopuszczalne prędkości w wielu innych miejscowościach są notorycznie przekraczane.
Być może mamy odpowiedź. Sam zapłaciłem mandat, złapany parę lat temu w Trzeszczynie, w osobliwym miejscu: między ostatnim domem z prawej (jadąc w kierunku Tanowa) i odległą o jakieś 150 m tablicą kończącą obszar zabudowany. Ponoć na tym odcinku nagle uzyskałem rewelacyjne przyspieszenie i wynik 76 km/h. Funkcjonariusz zatrzymał mnie przy pomniku, zdjęcie było, prędkość też, ja wiedziałem jedno: do ostatniego domu jechałem w granicach 55 km/h. Przy ostatniej posesji rzeczywiście wcisnąłem pedał, ale mój diesel żadną rakietą nie jest, a przynajmniej nie taką, aby na odcinku 100 metrów osiągnąć o 20 km więcej. A dlaczego tylko stu? No bo na zdjęciu widać było tablicę kończącą obszar zabudowany. A ja na pewno wcześniej szybciej przez Trzeszczyn nie jechałem, choć droga była pusta.
Nie dyskutowałem, mandat (wówczas 200 zł) przyjąłem, mimo że funkcjonariusz kilkakrotnie się dopytywał, czy chcę go przyjąć, czy może chcę oddać sprawę do sądu? Aż się nieco zdziwiłem...
Już wtedy miałem wątpliwości, co do rzetelności pomiaru (zwykle wiem ile jadę), w kontekście rozpoczętej dyskusji mam pewność, że nie był rzetelny, ale co z tego? Żeby mnie "dorwać" na pustej drodze (przez większą część Trzeszczyna nikogo w lusterku nie widziałem) musiał znacząco przyspieszyć. No to jak doszedł do mnie i wyhamował, włączając nagrywanie - to on miał te 76 km na liczniku, nie ja.
Sumując, w oparciu o to doświadczenie, wierzę w możliwość dokonywania takich nadużyć pomiarowych. Piszę o krótkich odcinkach, co innego kiedy oznakowany lub nieoznakowany samochód policyjny jedzie za kimś kilka kilometrów i cały czas rejestruje podwyższoną prędkość. Wtedy wątpliwości raczej być nie może. Na krótkich odcinkach są uzasadnione.
Jednak ważniejsze są kwestie prawne. W opisywanym przeze mnie przypadku prawdopodobnie mógłbym wzbudzić wątpliwości sądu, kwestionując rzetelność pomiaru. Ale to dużo zachodu i czasem jednak prościej jest zapłacić niż dyskutować i tracić czas na żmudne udowadnianie racji. Sądzę jednak, że raz rozpętana medialna dyskusja nad możliwością dokonywania sztuczek umożliwiających nierzetelny pomiar, zaowocuje zwiększoną liczbą odmów przyjęcia mandatu, prowadzącą do rozstrzygnięć procesowych. Prawdopodobnym efektem iluś tam przegranych spraw przez policję będzie ograniczenie stosowania wideorejestratorów jako zamiennika "suszarek" na krótkich odcinkach. Bo celem wprowadzenia mobilnych urządzeń była walka z autentycznym piractwem, a nie wyrabianie norm mandatowych.