Dziś mija 15. rocznica wstąpienia Polski do NATO. Tymczasem tuż za naszą wschodnią granicą trwa konflikt, który przy ewentualnej eskalacji może stać się prawdziwym testem skuteczności wspólnego paktu obronnego.
Sekwencja zdarzeń:
Rok 2008. Letnie igrzyska olimpijskie w Pekinie. Władimir Putin gwałci odwieczną tradycję zawieszenia broni na czas święta sportu i swoimi działaniami zaczepnymi prowokuje Gruzję do militarnej odpowiedzi. W efekcie przejmuje kontrolę nad Abchazją i Osetią Południową.
Rok 2014. Zimowe igrzyska w Soczi. Tym razem Putin czeka na zakończenie imprezy. Niezręcznie byłoby prowadzić działania wojenne podczas organizowanej przez samego siebie olimpiady. Jednak już kilka dni po ceremonii zamknięcia wprowadza wojska na ukraiński Krym w celu „ochrony tamtejszej mniejszości rosyjskiej” przed „faszystami” i „nacjonalistami”, którzy, „szkoleni w bazach na Litwie i w Polsce, przy pomocy rozlewu krwi przejęli władzę w Kijowie”. Korzystając z najlepszych wzorców propagandy spod znaku Mołotowa a nawet Goebbelsa, zgrany duet Putin-Ławrow uparcie utrzymuje, że Rosja nie jest stroną konfliktu, choć cały świat bezbłędnie – choćby po typowych elementach umundurowania i uzbrojenia - rozpoznaje narodowość oddziałów, które dzień po dniu przejmują kontrolę nad kolejnymi ukraińskimi obiektami. Były oficer KGB, który od 15 lat (zapewne dożywotnio) pełni funkcję cara Rosji, bezczelnie łże, że krymskie rubieże penetrują samozwańcze grupy, które mundury, dziwnie podobne do rosyjskich, nabyć musiały na wolnym rynku.
Wycierając z twarzy plwocinę, Zachód pokornie udaje, że pada deszcz. Niezdolna do podjęcia wspólnych działań Unia Europejska daje pokaz swej „solidarności”. Francja nadal sprzedaje Rosjanom okręty wojenne, a Brytyjczycy, którzy 20 lat temu na piśmie gwarantowali integralność terytorialną Ukrainy, nie zezwalają nawet na jakiekolwiek sankcje. Polacy przeżywają déjà vu. Przypominamy sobie gwarancje, jakie uzyskaliśmy od sojuszniczych mocarstw przed II wojną światową oraz ich reakcje na jej wybuch (wypowiedzenie Hitlerowi „wojny” i naloty dywanowe celem zrzucania ulotek oraz późniejszą zdradę w Jałcie) i z trwogą zastanawiamy się jak w praktyce wyglądałaby realizacja obecnych zobowiązań w ramach NATO. Niestety pakt ten bardziej ostatnio przypomina klub dyskusyjny niż prawdziwy sojusz militarny.
Tymczasem prezydent Putin ze spokojem przygląda się rozwojowi wypadków. Wszystkich ograł niczym arcymistrz szachowy. Krymu już nie odda. Straciłby twarz. Pytanie czy ograniczy się do Ukrainy czy pójdzie za ciosem. Być może teraz tylko testuje reakcję Zachodu. Bierna postawa zachęci go do dalszej ekspansji. A przecież nie kryje swoich imperialnych zamiarów.
Przystawka jest właśnie konsumowana. Jednak rosyjskie mniejszości narodowe, o które tak bardzo troszczy się Putin, masowo zamieszkują również kraje bałtyckie. Z pewnością im także kiedyś przyda się ochrona, więc danie główne może być trzyskładnikowe (Litwa, Łotwa i Estonia). A że nie od dziś wiadomo, że „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”, niewykluczone, że i deser został już wybrany.
Nie łudźmy się. Amerykanie nas nie obronią. Już sama rezygnacja z budowy tarczy antyrakietowej była znamiennym sygnałem, że jesteśmy tylko zwykłym pionkiem, którego warto poświęcić dla osiągnięcia strategicznych celów przez najważniejszych graczy.
Całe szczęście, że grozę sytuacji i prawdziwą twarz Putina dostrzegać zaczynają nasi wybitni publicyści i „mężowie stanu”. A jeszcze całkiem niedawno (tuż po 10 kwietnia 2010 r.) głaskali tego bandytę słowami o wzajemnym zaufaniu i przyjaźni, oddając mu ważne śledztwo i dowody, których pomimo upływu aż 4 lat jeszcze nie zwrócił, choć miał to zrobić przed pierwszą rocznicą katastrofy.
Nasi dygnitarze otwierają więc oczy i ze zdziwieniem konstatują, że tuż za wschodnią granicą rządzi osobnik, który zdolny jest do zbrojnej napaści na sąsiadów. Pytanie czy nie za późno. Niestety rok temu zdecydowano o zmniejszeniu budżetu ministerstwa obrony aż o 10 procent (cięcie o, bagatela, 3 miliardy złotych), bo minister finansów Jacek Rostowski raczył nie doszacować wielkości deficytu, a, jak wiadomo, oszczędności najłatwiej znajduje się w MON. Dziś zatroskany premier Tusk wizytuje jednostki wojskowe i... werbalnie podnosi morale armii. Zapewne bardzo skutecznie zwiększa to jej zdolność bojową.
Jednocześnie to Tusk spośród europejskich polityków najgłośniej nawołuje do sankcji wobec Rosji. Robi dokładnie to, za co krytykował swojego poprzednika, szydząc wówczas, że to bezsensowne machanie szabelką. Czyżby wreszcie zrozumiał do kogo się łasił przez ostatnie lata?
https://www.facebook.com/pages/Antek-Muzykant-Komentuje/530073700378239?fref=ts