Wczoraj 70. urodziny obchodził Adam Michnik.
Jubilatowi warto życzyć długiego życia. Co najmniej tak długiego, jakie w spokoju wiedzie jego starszy brat Stefan – stalinowski zbrodniarz sądowy, który w latach 50-tych, bez ukończenia studiów prawniczych, sądził schwytanych żołnierzy podziemia niepodległościowego, co najmniej kilku z nich skazując na karę śmierci.
Istnieje ogromna szansa, że spełnienie tego życzenia pozwoli Michnikowi na przeżycie największej chluby swojego życia - Gazety Wyborczej, której linia programowa zawsze była emanacją osobistych poglądów jej naczelnego.
W trakcie zmiany ustroju gazeta była jaskółką nadchodzących przemian. Sygnowana znakiem „Solidarności” stanowiła nadzieję na pojawienie się wolnych mediów. Złudzenia co do walki z postkomuną szybko jednak zniknęły. Głośny artykuł „Wasz prezydent, nasz premier” stanowił dowód na zmowę przedstawicieli koncesjonowanej opozycji z komunistyczną władzą, która doprowadziła do wywindowania Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta „wolnej Polski”. Zbiegło się to z deklaracjami samego Michnika, który nagle, dla wielu w sposób zupełnie niezrozumiały, z antykomunistycznego radykała zmienił się w przyjaciela i obrońcę największych gnid i zbrodniarzy schyłkowego PRL-u - Urbana, Kiszczaka i wspomnianego Jaruzelskiego.
Początkowo Gazeta Wyborcza stanowiła najbardziej opiniotwórcze medium III RP. Jej rola była tak znacząca, że przez całe lata 90-te był to najbardziej wpływowy dziennik, a podczas kadencji Kwaśniewskiego jej naczelny uchodził wręcz za nieformalnego wiceprezydenta.
Wszystko zmieniło się wraz z wybuchem afery Rywina. To wtedy, wbrew usilnym staraniom dziennikarzy GW, wyszło na jaw, że niemal przez pół roku „grupę trzymającą władzę” Michnik trzymał za pysk, szantażując upublicznieniem nagrania, które miało ją skompromitować. Chciał w ten sposób przejąć Polsat bądź planowaną do sprywatyzowania telewizyjną Dwójkę, tworząc prawdziwe imperium medialne. Gdy mu się nie udało, odpalił bombę, która zatopiła nie tylko SLD, ale również spowodowała potężną wyrwę w wiarygodności GW.
Gazeta, którą skutecznie wypromowano na wzór do naśladowania jako rzekomo kierującą się pełnym profesjonalizmem, zaczęła zaliczać kolejne wpadki. Jedna z najbardziej spektakularnych miała miejsce w 2005 r. i polegała na bezprecedensowym w świecie mediów ujawnieniu tożsamości jednego ze swoich informatorów – ówczesnego komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi, który przekazując redakcji poufne informacje, wprowadził ją w błąd. Gazeta, chcąc ratować mocno nadwątloną już wiarygodność, ujawniła dane informatora, obciążając go za wpadkę.
Choć czasy cenzury bezpowrotnie minęły, od lat redakcja Wyborczej skutecznie knebluje swoich przeciwników. Jakakolwiek krytyka gazety bądź jej naczelnego oznacza niemal automatyczny pozew sądowy. Zatrudnieni dziennikarze bezwzględnie muszą się również trzymać zasady politycznej poprawności, czego najlepszym przykładem są choćby kolejne, dalekie od zdroworozsądkowych, publikacje na temat tzw. uchodźców, wciąż zachęcające do ich przyjmowania. Od czasu do czasu pojawiają się tam jednak jeszcze bardziej kuriozalne artykuły, świadczące już chyba o całkowitym odlocie redakcji, jak na przykład niedawny „wywiad” ze zmarłym 16 lat temu księdzem Tischnerem, w którym duchowny ostro krytykuje obecne rządy i wojnę z Trybunałem Konstytucyjnym. Nic dziwnego, że z miesiąca na miesiąc dziennik traci czytelników, a jego nakład systematycznie spada.
Ale nie to jest głównym problemem Wyborczej. Zabójcze okazało się zupełne już pozbycie się pozorów i wyraźne opowiedzenie się za konkretną opcją polityczną. Postawienie na Platformę Obywatelską miało oczywiście sens podczas rządów tej formacji. Dzięki takiej służalczości redakcja mogła liczyć na liczone w milionach złotych zlecenia reklamowe spółek skarbu państwa, sponsorowane artykuły i stałą prenumeratę ze strony podległych rządowi instytucji.
Michnik nie wyczuł wiatru zmian. Jeszcze cztery miesiące przed wyborami prezydenckimi w programie Tomasza Lisa wyjątkowo zuchwale drwił na temat szans Dudy w starciu z Komorowskim. Przejęcie pełni władzy przez PiS okazało się dla niego szokiem. To był koniec wieloletniego eldorado. Dziś, gdy Gazeta pozbawiona jest już uprzywilejowanej pozycji, musi się wreszcie zmierzyć z żelaznymi prawami rynku. A te okazują się nieubłagane dla manipulatorów. Rekordowo niska sprzedaż skutkuje nie tylko grupowymi zwolnieniami nietykalnych dotąd pracowników, ale co ważniejsze, podkopuje morale jej przemądrzałych gwiazd. Na nic nawet zdają się dotacje Sorosa – dziennik tonie mimo wsparcia spekulanta.
Obecnie Wyborcza próbuje się ratować inwestując w KOD. Zamieniając się w jej codzienny biuletyn informacyjny i wspierając w próbach obalenia rządu, upatruje w tym szansę na powrót do swej dawnej świetności. Michnik pompuje Mateusza Kijowskiego właściwie w geście rozpaczy. Najwyraźniej nie pokłada nadziei w pozostałych liderach opozycji. Słusznie zresztą. Petru przypomina raczej klauna, a Schetyna syndyka masy upadłościowej. Ale doprawdy trudno wskazać czym Kijowski miałby przewyższać któregokolwiek z nich.
Michnik to fenomen. Swoją młodość strawił w podziemiu i więzieniach na walce z komuną tylko po to, by po jej upadku chronić największych zbrodniarzy tego okresu. Nie tylko zaczął chlać z nimi wódkę, ale zaprzedał im duszę. Wykorzystując swoją pozycję gwarantował im dożywotnią nietykalność na tyle skutecznie, że ćwierć wieku nie starczyło wolnej Polsce, by ich sprawiedliwie osądzić. Jeśli dla niego Żołnierze Niezłomni są wciąż wyklęci, Powstanie Warszawskie bezsensowną polityczną zbrodnią, a Kiszczak człowiekiem honoru to doprawdy żal pokolenia, dla którego był on nauczycielem.
http://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1268583776527224&id=530073700378239&substory_index=0