Najnowsze doniesienia z Łodzi.
Zapytałem się pana Kozińskiego o "destylatornię", zgodnie z podanymi informacjami przez Łukasza. Przed chwilą otrzymałem list, fragment dotyczący tematu przytaczam niżej.
"Moją pracę w wysokim budynku elewatora węglowego opisałem w książce na stronie 28. Do tego opisu mogę tylko dodać to co jeszcze utkwiło w mojej pamięci. Na pewno nie rozwiąże to problemu szkieletu budynku nie będącego „destylatornią”, ale może się przydać fachowcom zajmujących się tą sprawą.
Moje dodatkowe informacje to:
- Na szczyt budynku Rothemühle wchodziło się schodami betonowymi, bez poręczy,
w wydzielonym szybie. Na szczycie umocowane było koło ze stalową liną (na dole odwijanej z wałka poruszanego silnikiem) do której przywiązywano beczki podawane w górę na wystający balkon nie posiadający barierek ochronnych.
- Ze stojącego obecnie budynku – zniknęła klatka schodowa – pozostały resztki balkonu.
- Innych wind osobowych czy towarowych w budynku tym nie widziałem. Mówię tylko o pomieszczeniach w których przebywałem.
- Miałem okazję być w pomieszczeniu (sali) produkcyjnym na parterze omawianego budynku.
W tej sali zamontowany był i działał tzw. młyn. Był to duży zbiornik metalowy, pomalowany
na kolor ciemno granatowy, przypominający kształtem walec wielkości dużej cysterny kolejowej.
- Zbiornik ten, zamontowany poziomo, za pomocą silnika ciągle się obracał.
- Domyślam się, że zbiornik ten napełniony był wzbogaconym miałem węglowym ze zbiorników
położonych na wyższym piętrze. W jaki sposób to następowało nie wiem.
- Obsługę tego młyna sprawował Niemiec, który w różnych odstępach czasowych odczytywał z zegarów (manometrów) dane, które zapisywał w specjalnym zeszycie.
- W tym pomieszczeniu panować musiała prawie idealna czystość. Nie było słychać żadnego hałasu ani zgrzytów – tylko jednostajny szum obracającej się maszyny.
- Mówię tutaj o tym, bo mnie i kilku kolegów wyznaczano do sprzątania i mycia podłogi (posadzki) w tym pomieszczeniu. Do sprzątania używaliśmy szczotek, zaoliwionych trocin i szmat.
- Przerobiony surowiec w postaci płynnej lub półpłynnej musiał być przesyłany do dalszej obróbki do innych budynków – chyba za pomocą rurociągów, których w fabryce liczono na kilometry.
- Nie mogę dzisiaj stwierdzić, czy przesyłanie to odbywało się rurociągami napowietrznymi, ziemnymi czy podziemnymi. Mimo wysiłków, nie mogę sobie przypomnieć w jakim miejscu i stronie budynku instalacja taka z budynku wychodziła i dokąd prowadziła.
- W pobliżu były inne budynki, takie jak być może destylatornia czy elektrownia.
W jednym z takich budynków widziałem otwierane komory z których wysypywał się na zewnątrz rozpalony do czerwoności węgiel w formie koksu. Pracujący przy tych komorach – kolega ze sztuby o nazwisku Balcerzak – wyjaśnił mi, że był to budynek gazowni, której ubocznym produktem był koks.
- Co było dalej nie mogę powiedzieć. Fabryka była ciągle rozbudowywana do 1945 r., a ja w niej pracowałem tylko do września 1941 roku."