Długa opowieść, ale warta przeczytania.
Mój przyjaciel dokonał zakupu w sklepie JAR, lecz tuż po zapłaceniu kartą dopatrzył się, że produkt nie posiada niezbędnej rzeczy, dokładnie było to kino domowe i brak w nim wyjścia optycznego niezbędnego do podłączenia dekodera satelitarnego, aby mieć prawdziwy dźwięk 5.1.
Sprzedawca, młody łepek nie mający pojęcia o podstawach takich połączeń wpierał mu, jak można w inny, bzdurny sposób dokonać takiego zespolenia, mojemu znajomemu, który połączeniami kablowymi zajmuje się w telewizji
Sklep stwierdził, że owszem może zrezygnować z zakupu, ale będzie się musiał pofatygować za parę dni do nich po odbiór pieniędzy, gdy już wpłyną na konto sklepu, w dodatku sklep potrąci sobie prowizję jaką odprowadzić musiał będzie do skarbówki.
Znajomy mój dowiedział się, że istnieje możliwość anulowania zakupu, za pomocą tej samej karty, którą dokonuje się płatności, że jest taka funkcja, sklep oczywiście nie umiał tego dokonać, a właściwie wspomniany wcześniej "doświadczony" sprzedawca, więc w porozumieniu telefonicznym z konsultantem wyciskał na terminalu płatniczym polecane przez doradcę kody, aby wycofać wpłatę.
Udało się.
Minął weekend, z konta na rzecz sklepu pobrano zapłatę za towar, którego nie kupił, poszedł więc do sklepu po odbiór tych pieniędzy. Ponownie młody szczawik za kontuarem wyskoczył jak gumka z majtek, że jeśli dowodu wpłaty nie ma na papierze, podstemplowanej przez bank, to sklep absolutnie nie odda żadnych pieniędzy. Skąd mój przyjaciel miał wziąć papier podstemplowany, mając konto i kartę mBanku, czyli jak wiadomo banku internetowego? Na wydrukowanym potwierdzeniu z banku u dołu strony wyraźnie widnieje klauzulka, że owe pismo w/g paragrafu nie wymaga pieczątek, ani podpisów i jest w pełni wiarygodnym pismem. Szef już tym razem z pewnym niedowierzaniem wyskoczył szybko do swojego banku, aby sprawdzić, czy pieniądze wpłynęły, nie odrazu, ale na drugi dzień dowiedział się, że nie, że pieniądze nawet z banku klienta nie wpłynęły, nie mówiąc o anulacji.
Znajomy dzwonił do swojego banku (mBank) i przełączany od jednego do drugiego tłumaczyć musiał całą historię swojej reklamacji, na co bank stwierdził, że ma miesiąc na realizację zgłoszenia i to od daty, wysłania do klienta emaila z powiadomieniem o przyjęciu reklamacji.
Minął dokładnie miesiąc i nagle na koncie pojawia się jako saldo suma o którą chodzi, lecz przez parę dni wisi jako saldo nie przechodząc do środków dostępnych, dzwoni więc ponownie do mBanku, przechodząc wszystkie oczekiwania na konsultanta, wyciskając numerki na telefonie nawigujące po menu, aby dowiedzieć się, że ma poczekać jeszcze tydzień i jeśli się nic nie zmieni ponownie zadzwonić.
Mija prawie tydzień z banku przychodzi pocztą pismo, w nim koperta i kwestionariusz wymagający wypełnienia, z którego wynikało będzie wyraźnie, jaki powód był reklamacji, do pisma należy dołączyć kopie dowodów, czyli w tym wypadku paragon zakupu i paragon wycofania, bo taki otrzymał w sklepie.
Bank ma następny tydzień na odblokowanie pieniędzy, czyli przerzuceniu ich z salda do środków dostępnych i to tydzień od momentu otrzymania przysłanego kwestionariusza.
Reasumując:
Jeśli komuś przyjdzie zrezygnować z zakupu po wcześniejszej zapłacie za niego kartą płatniczą, to niech lepiej przyjdzie do sklepu i fizycznie odbierze pieniążki, gdy już do nich wpłyną, bo w przeciwnym wypadku ten tak prosty zabieg, banalnie błachy trwa dokładnie dwa miesiące.
Bank oczywiście pieniążki ma u siebie, obraca nimi i czerpie procenty i zrobi wszystko, aby utrudnić klientowi ich podjęcie.