Muszę się zgodzić z KrP. A twierdzenie,że skoro mieszkamy w małym mieście to musimy zgodzić się na byle co jest co najmniej śmieszne. Czy takie Gryfino choćby jest większe? Czy leży może bliżej Szczecina? Uważam,że można zrobić to lepiej ale kiedy już na starcie nastawia się na masówkę i bylejakość to zawsze tak wychodzi. Samo nasuwa się takie stwierdzenie-niech się cieszą,że jest cokolwiek,bo może i tego nie być.
A w czym te dni Gryfina są lepsze? W Gryfinie jest tak samo - no poza miejscem do siedzenia - piwo, wata cukrowa, kiełbasa i publika, która w dużej części łyka wszystko co jej podają. (O artystach nie dyskutuje, bo to kwestia gustu - w tym roku w Gryfinie był był Abradab, Perfect i Kasia Kowalska - nie jest źle, w Policach Perfect był rok, czy dwa lata temu, kiedy w tym czasie w Gryfinie jedną z gwiazd był zespół, który w każdej piosence "śpiewał" o paleniu "gandzi". Byłem, bo po nich grały Strachy, które odwiedziły Police rok później chyba W tym roku u nas nie było źle - sam Dżem mi wystarczył).
Taki jest urok miejskich festynów i niewiele da się z tym zrobić - jest to typowa masówka i jak widać po frekwencji ludzie tego chcą. Dla mas są Dni Chemika, a dla bardziej wyrafinowanej muzyki są koncerty w ramach Cecyliady czy inne koncerty w MOK-u. Nie róbmy z pikniku koncertu muzyki poważnej. Dni Chemika, festiwale w Sopocie i w Opolu czy każde inne imprezy masowe jak sama nazwa wskazuje są kierowane do mas i niewiele da się w tej kwestii zmienić, bo lud ma proste potrzeby, które takie imprezy zaspokajają. Tych z wyrafinowanymi potrzebami i gustami jest mniej - ich potrzeby zaspokajają koncerty w mniejszych salach czy klubach. Nie da się z Dni Chemika zrobić festiwalu typu Open'er bo nie te fundusze, rozmach i przede wszytskim nie ta idea. Kultura masowa, do której należą miejskie festyny, w zasadzie ma być prosta i łatwa w odbiorze. Ta wyższa wyniesiona poza kameralne gmachy teatrów, filharmonii traci swój splendor.
Poza tym nikt nikogo nie zmusza do uczestniczenia w takiej imprezie, chyba, że ktoś jest konsumentem, który pożera to co najbliżej i marudzi, że nie strawne. Ja z tych Dni żeżarłem sobie Dżem, bo lubiłem i łyknąłem trochę Variusa, bo był przystawką do Dżemu. Oczywiście to nie to samo, co np. koncerty w Słowianinie, ale powodów do narzekań dużych nie widzę. Na Afromental nie poszedłem, bo miałbym po tym niestrawność. Świadomie zaspokajając swoje potrzeby bywam na koncertach, w teatrach itd. więc nie wymagam by Dni Chemika zaspokoiły moją potrzebę kontaktu z kulturą na cały rok. Sęk w tym, że wyjście na koncert do Słowianina, czy spektakl w Oprze na Zamku, Malarni czy w Czarnym Kocie kosztuje, nie ma piwka i popcoronu. Gdyby Dni Chemika pozbawić piwa, kiełbasy i popularnej muzyki przyszłoby na nie kilkaset osób - nie mówię, że to źle, ale dla takiej publiczności swoje drzwi otwierają kluby i sale koncertowe - Dni Chemika rządzą się innymi prawami.