W ostatnią niedzielę swój głos oddałem na Pawła Kukiza.
Bynajmniej nie dlatego, że uważam, iż byłby dobrym prezydentem. Przeciwnie. Przykłady Wałęsy, Palikota, Korwin-Mikkego czy Leppera pokazują, że charyzma nie jest wystarczającym atutem gwarantującym wysoki poziom uprawiania polityki. Tym bardziej na samodzielnym stanowisku. Ta cecha pomaga jedynie stać się trybunem ludowym, porywać tłumy i posiąść rząd dusz – zwłaszcza tych, które należą do rozemocjonowanej młodzieży. Ale bez konkretnego programu oraz zaplecza umożliwiającego jego realizację bardzo łatwo stracić społeczny kapitał i popaść w polityczny niebyt.
Wspierałem go również nie dlatego, że jestem gorącym zwolennikiem Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Wbrew oczekiwaniom, taka ustrojowa zmiana wcale nie odbetonuje sceny politycznej, o czym świadczy choćby obecny skład Senatu, w wyborach do którego taka ordynacja już obowiązuje. Efekt może być wręcz odwrotny do zamierzonego.
Myślę, że tak jak wszyscy, głosowałem na Pawła z jednej prostej przyczyny - by pokazać rządzącym czerwoną kartkę. By wysłać im jasny komunikat, że już im nie ufam. By zobaczyć ich pełne zdziwienia gęby, gdy wreszcie do nich dotrze, że naród ma ich w dupie.
Co niezwykle wymowne, w niedzielny wieczór strach i niepewność malowały się nie tylko na twarzach Platformianych dygnitarzy. Widać je było również w oczach zaprzyjaźnionych z nimi gwiazd naszego dziennikarstwa, od lat robiących nam sieczkę z mózgów, w czym z pewnością pomagają im wysokie odznaczenia państwowe, tak ochoczo wcześniej przyznane im przez „gajowego”.
Ta wzajemna adoracja trwa przecież już od lat. Mechanizm jest prosty – prezydent odznacza służalczych żurnalistów (choćby Gugałę, Lisa, Miszczaka, a czasem już zupełnie bez zahamowań, bo hurtowo 41 dziennikarzy „Gazety Wyborczej”), a ci odpłacają się codzienną pracą, pisząc na jego cześć pochwalne peany, a tuż przed walką o reelekcję przyznając nawet zaszczytne tytuły (choćby „Człowieka Roku GW”).
Ale wróćmy do niedzielnego wieczoru. Chwilę po tym, jak - tradycyjnie już z kartki - Komorowski dziękował swoim wyborcom, nastąpiła eksplozja emocji. Z zachwytu niemal skakałem pod sufit, gdy podczas wejścia na żywo – a zatem bez możliwości ocenzurowania przekazu - na oczach milionów Polaków Paweł Kukiz wystawiał prawdziwą „laurkę” stacji TVN24, oskarżając ją o to, co od dawna wielu dostrzega, ale nikt tak głośno dotąd nie wykrzyczał – o stosowanie tam haniebnych metod manipulowania opinią publiczną celem wspierania obecnej władzy i gnojenia każdego, kto próbuje ją obalić. Porównanie do komunistów wydało się wyjątkowo trafne. Podobnie jak setki osób w lubińskiej hali, biłem mu na stojąco brawo, czekając na reakcję wywołanej do tablicy Justyny Pochanke, która miała pecha prowadzić akurat „Wieczór wyborczy”. Zwykle wygadana - tym razem wstydliwie milczała.
Nie milczy za to urzędujący prezydent. Tuż po ogłoszeniu przez PKW jego niespodziewanej, a wręcz upokarzającej – bo przecież z „kandydatem zastępczym” – porażki, wygramolił się wreszcie spod żyrandola i rozpoczął desperacki festiwal obietnic. Widmo nagłego odsunięcia od koryta skłoniło go nawet do propozycji zmiany konstytucji, choć jeszcze tydzień temu tych, którzy to postulowali, określał mianem „politycznych frustratów”. W jedną noc zmienił poglądy?
Ale te ekspresowe zmiany dotyczą również innych kwestii. Przez całe lata zarówno Komorowski, jak i jego „obywatelska” Platforma byli głusi na społeczne apele. Ignorowano bądź po prostu mielono mnóstwo - z tak ogromnym przecież trudem zebranych - podpisów pod obywatelskimi projektami ustaw i referendów: w sprawie JOW-ów (1 mln), 6-latków (1,6 mln), wieku emerytalnego (1,5 mln) czy też Lasów Państwowych (2,5 mln). Pozostałych nie wymieniam z czystej litości.
Panie prezydencie! Więcej godności! Obiecywał pan zgodę i bezpieczeństwo, a tymczasem jest panika i chaos. Miało być racjonalnie, a jest żenująco.
Nawoływał pan do rozstrzygnięcia wyborów już w pierwszej turze - choć debatować chciał pan dopiero przed drugą - a tymczasem powinien się pan cieszyć, że Kukiz nie zdążył zmobilizować nieco więcej spośród milionów antysystemowców, bo teraz to on walczyłby z Dudą o fotel prezydenta, a pan skończyłby swoje urzędowanie w jeszcze gorszym stylu niż je zaczynał.
Jeśli naprawdę chce pan zawalczyć o elektorat Pawła, niech się pan jednak zbierze na odwagę i osobiście nas przekona podczas proponowanej przez niego debaty. To znacznie większe wyzwanie niż udział w medialnych szopkach z udziałem dziennikarzy z reżimowych mediów, którzy dzień wcześniej wysyłają panu komplet pytań, a może i odpowiedzi. Z ust młodzieży mogą posypać się pytania dużo bardziej niewygodne - nie tylko o pana związki z WSI, ale również o związki pana teściów ze stalinowskim aparatem represji.
Mogłyby też paść pytania zupełnie przyziemne, jak choćby to, które przedwczoraj zadał panu młody przechodzień. Zanim smarkacza siłą odepchnięto od mikrofonów, zdążył pana zmiażdżyć, w minutę niwecząc wielotygodniowe wysiłki całego sztabu. Teraz już wiemy dlaczego się tak pan izoluje od społeczeństwa. Bez podpowiedzi suflerki nie umie pan po prostu z nami rozmawiać, a pańskie usypiające wywody oraz „dobre rady” stawiają pana w jednym szeregu z dawnymi pierwszymi sekretarzami.
Głosując w pierwszej turze na Pawła mieliśmy nadzieję na wielką zmianę. Nie nastąpi ona, jeśli w Belwederze nadal spać będzie obecny lokator. Ten kraj jest już wystarczająco umęczony, żeby przez kolejne lata tolerować nierobów na najwyższych urzędach. Wygoniony przez sztabowców na polskie ulice Bronek teraz dopiero dowiaduje się jak ciężko żyje się młodym. W niczym temu pokoleniu nie pomógł, a jedynie szkodził. Teraz to my wygońmy leśnego dziadka z pałacu. I to na dobre!
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=936527973066141&id=530073700378239&substory_index=0