Ostatnio wielu z nas "pochyla się" nad losem bezbronnych zwierząt. Problemem tym zajmują się różne organizacje, instytucje, nagłaśniamy jest w mediach. Po dzisiejszym doświadczeniu, odnoszę wrażenie, że zwierzęta mają lepiej od ludzi. Przejdę do konkretów. Po 19-tej wracałam z MOK-u. Przede mną szło kilka osób. Zatrzymały się na chwilę przy przystanku linii 102. Po chwili poszły dalej. Dochodząc do przystanku zobaczyłam człowieka leżącego na chodniku. Nie ruszał się. Zadzwoniłam pod interwencyjny nr 112. Zgłosił się dyżurny Komendy Policji w Policach. Prosiłam o przyjazd. Dyżurny przełączył mnie do ratownictwa medycznego w Szczecinie. Zgłosiła się Pani, której wyjaśnzgłosiłam że na chodniku leży człowiek, nie rusza się. Pierwsze pytanie, które usłyszałam, to czy dzwoniłam już na policję. Zdenerwowana zapytałam, czy wyśle karetkę. Po zastanowieniu odpowiedziała, że już było zgłoszenie. Zapytałam, kiedy karetka dojedzie. Pani stwierdziła, że jest w drodze i jak ją zobaczę, to mogę im pomachać. Żadnego pytania o stan osoby leżącej. Karetka przyjechała za kilka minut . Zapytałam ratowników, gdzie przewiozą tego człowiekai, może do izby wytrzeźwień. Człowiek cały czas leżał na chodniku. Ponieważ wykazałam zniecierpliwienie, jeden z raowników stwierdził, że może zabiorą go do siebie do bazy albo zawiozą na dworzec pkp.Jeśli miał to być żart, to ja na takich się nie znam. Nie ustępowałam, domagałam się zabrania leżącego i udzielenia mu pomocy. Wreszcie "zapakowano" człowieka do karetki, a jeden z panów poradził mi, abym poszła na inny przystanek. Piszę o tym w szczegółach, ponieważ dla słub do tego powołanych problem stanowiła interwencja, a nie człowiek (choćby nietrzeźwy), który rano byłby tematem w mediach: "Znieczulica społeczna", a powinno być "znieczulica instytucji powołanych do ratowania zdrowia i życia".