To mnie akurat nie dziwi. Choć skoro był on na obrzeżach miasta i istniał tylko pod koniec wojny, to może naprawdę nic nie wiedzą?
Wiedzą. Niemożliwe, żeby o czymś, co było (jeśli było) w niedużej odległości od miasteczka, nie wiedzieli, nie słyszeli. Ale znałem wielu Niemców żyjących w tamtych czasach, którzy opowiadanie Polakom o szczegółach z przeszłości uważają za formę zdrady swojej ojczyzny. Coś na kształt honoru oficera. Dlatego zasłaniają się niepamięcią lub brakiem wiedzy. W tej grupie osób jest również Jürgen Dittmann. Byłem z nim (i innymi Niemcami) na wyprawie do ruin Hydrierwerke w roku 2006. Dittmann był pracującym uczniem przyzakładowej szkoły. Na pytania szczegółowe odpowiadał wymijająco, a po "dociśnięciu do muru" mówił banialuki. Sekundował mu Horst Berg, kolega z tamtych czasów. Wg podawanych Polakom informacji zbiorniki służyły do akumulowania gazu dla potrzeb komunikacji miejskiej, a znana "strażnica" do "wypatrywania nadlatujących samolotów". Podczas rozmów panowie cały czas kontrolowali wzajemne wypowiedzi. Dopiero kiedy w jakimś momencie, w porozumieniu z burmistrzem Diakunem udało się nam panów na chwilę rozdzielić - Horst Berg wyznał, że okolice "strażnicy" (te strzeżone przez bunkry wartownicze) były strefą zamkniętą, niedostępną zwykłym pracownikom zakładu. Co tam się działo - nie zdołaliśmy ustalić. Dittmanna spotykałem później kilkakrotnie, zawsze było tak samo: kiedy dochodziło do jakichś pytań na bardziej drażliwe tematy - "tracił pamięć". Motywacje rozumiem, lecz dobrym źródłem to on nie jest, mówi, to, co chce powiedzieć.