Witam wszystkich Dyskutantów!
Czytam już drugi dzień kolejne wpisy i wreszcie cokolwiek dodam od siebie, bo po staremu nie ze wszystkim się zgadzam.
Zacznijmy od księdza Kozierowskiego. Bardzo zasłużony poznański luminarz, ale... nieco poddany monoidei spod znaku Romana Dmowskiego. Zresztą nie tylko on. Szerokie kręgi intelektualne przedwojennej stolicy Wielkopolski nie akceptowały lub podchodziły z rezerwą do wizji Józefa Piłsudskiego, tworząc dość rozsądne środowiska narodowe. Rozsądne, gdyż w przeciwieństwie do środkowopolskich, w szczególności warszawskich, mniej skłonne do awantur, bardziej do wypracowywania koncepcji rozwoju Polski.
I właśnie w tych kręgach zrodziła się idea Polski z granicą na Odrze, nawiązującą do wczesnych czasów piastowskich. Manifestacją idei były m.in. (bo nie jedynie) prace komisji ks. Kozierowskiego, jak słusznie pisze ZenO - obarczone pewną dozą wprowadzającej pomyłki nadgorliwości. Te same grzechy popełniały świetne skądinąd mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego (WIG), wydawane w połowie lat 30. XX w. Tak się dzieje zawsze, kiedy fakty historyczne chce się podciągnąć "pod tezę". Zresztą zobaczcie sami. Pod tym adresem znajduje się jedna z map WIG, w propagandowym przedruku z roku 1947. Każdy, kto choć trochę zna niemiecki wielokrotnie się roześmieje. Widać, że niektóre "tłumaczenia" dopasowywano "fonetycznie". Do podobnie brzmiących słów polskich... Oto adres:
http://www.mapywig.org/m/wig500k/MAPA_POLSKI_1_500_000_SZCZECIN_1.jpgKsiędza Kozierowskiego, ani jego współpracowników osobiście - co oczywiste - nie znałem. Poznański polihistor oraz jego pokolenie odeszło z tego świata przed moim urodzeniem lub w czasach mego dzieciństwa. Dane mi jednak było poznać środowisko kontynuatorów, w tym jedną z najwybitniejszych postaci polskiego Szczecina jaką był dr Roman Łyczywek. Pionier Szczecina, adwokat, filozof, polityk, historyk, znawca kultury - jeden z najwybitniejszych intelektualistów jakich w życiu spotkałem. Szczęśliwy traf zdarzył, że na kilka lat przed jego śmiercią (rocznik 1916, zmarł w 1994) nawiązałem z nim bliższe stosunki, byłem goszczony w jego domu i wiele rozmawiałem. Opowiadał mi m.in. o atmosferze w środowiskach intelektualnych przedwojennego i wojennego Poznania. O pracy w strukturach harcerskich i o środowiskach tworzących wizję powojennej Polski, posiadającej w swych granicach Szczecin i ziemie Pomorza Szczecińskiego.
Temat sygnalizuję, za duży, by opisywać. Bogate szczegóły zawiera wydana w rok po śmierci śp. Romana Łyczywka, książka "Roman Łyczywek. Żywot i sprawy." Współredagowałem pozycję i doprowadziłem do jej wydania współpracując z małżonką śp. mecenasa, panią Krystyną. W tej unikatowej pozycji są dobrze opisane wszystkie, odnoszące się do Pomorza, trendy intelektualne powstałe w ówczesnym Poznaniu, wraz z opisem podziemnych struktur starających się nadać ideom postać "operacyjną". W jakimś proroczym przeświadczeniu, że Szczecin będzie polski. Trafnie ten nurt wskazuje pan Jakub Matura w jednym z postów powyżej. Ja dodam, że pośród prekursorów opisywanych działań jest m.in. działalność ks. Kozierowskiego.
Tyle tytułem wstępu. A teraz ad rem. Rozważamy w tym wątku zagadnienia onomastyczne, czyli natury filologicznej. Zatem należy dostosować metodologię do natury przedmiotu badania. Trzeba zatem sięgnąć po dość specjalistyczną wiedzę z zakresu gramatyki historycznej i dziejów ortografii. Przede wszystkim polskiej, gdyż o pomorskiej praktycznie nic nie możemy powiedzieć.
Co nie ulega wątpliwości?
1. Historyczne pierwszeństwo żywiołu słowiańskiego nad germańskim na interesujących nas ziemiach. Dziś tego nikt nie kwestionuje, z tym, że należy się bardzo mocno wystrzegać utożsamiania Słowian z plemieniem Polan, fundamentem późniejszego narodu polskiego. Wszyscy Polanie byli Słowianami, ale nie wszyscy Słowianie byli Polanami (i rodami historycznie pokrewnymi). Stąd i procesy językowe przebiegały odmiennie, nie wszystkie zjawiska, które zaszły w języku polskim znajdują odzwierciedlenie w dialektach pomorskich, a już szczególnie zachodniopomorskich. W pewnym momencie historycznym występujących na terenach dzisiejszej Meklemburgii, aż po okolice Kiel i Lubeki.
2. Z całą pewnością w historii Flurnamen (nazw fizjograficznych) występują terminy +/- Lochnica vel Lechnica (lub nazwy podobne, ale zniekształcone) oraz "Randowa". Jednak ten ostatni termin pierwotnie nie odnosi się do rzeki, jest nazwą mokradeł, przez które Lochnica/Lechnica przepływała i pewnie je tworzyła. Tyle wynika z łacińskiego cytatu przytoczonego przez Heinricha Bosse z jakiegoś aktu nadania. "Que dicitur Randowa" - które nazywają "Randowa". Nie sprawdzałem źródła, ale dokument najpewniej dotyczy Löcknitz (również: Lokenitz).
Taka świadomość była we wczesnych czasach Księstwa (zapewne wiek XIII, czas darowizn, dookreśleń dóbr lub nadawania praw, w przypadku Löcknitz są dwie wzmianki, z 1212 i z 1267).
Co jest istotne? Nie: przypisanie Löcknitz pierwotnej nazwy Łęknica (a raczej Leknica), bo to jest prawdopodobne, a Umlaut zdaje się potwierdzać, lecz fakt, że termin "Randowa" NIE OZNACZAŁ rzeki, ale mokradła, trzęsawiska, bagno. Tyle znaczy łacińskie słowo "palus, -ludis", użyte w cytacie. Termin "Randow" jako nazwa rzeki jest używany dopiero od wieku XVIII, czyli w zasadzie od czasów pruskich. Nie utożsamia go z rzeką kilkuwiekowy okres Księstwa, ani blisko wiek panowania Szwedów.
Jaki stąd wniosek? Jednoznaczny! Twierdzenie, że rzeka Randow w czasach (pra)słowiańskich nazywała się Rędowa jest po prostu nieprawdziwe. Mówiąc krótko: wyssane z nadgorliwego palca ideologa.
3. Jest wreszcie inny problem, czysto filologiczny. Sprawa zapisu. Ani język polski, ani nieznany w szczegółach pierwotny język pomorski (i polski, i pomorski to w pewnym sensie dialekty prasłowiańszczyzny) nie mają rdzennej ortografii, zatem i form zapisu. Pismem władają oświeceni, tymi są głównie księża (mnisi), czasami panujący. Uniwersalną formą zapisu jest czcionka łacińska, z tym, że w Polsce stara się ona oddać fonetykę słowiańską, polską z wpływami czeskimi, natomiast w Księstwie - pomorską w filtrze interpretacji niemieckiej. Dlaczego? Bo takie były drogi przyjęcia chrześcijaństwa. Polski z Czech, Księstwa od rozwiniętego Kościoła niemieckiego.
Nieśmiałe, XIII-wieczne próby zapisu języka polskiego - znamy. Jak brzmiał język pomorski - nie wiemy nic, bo nikt go nie zapisywał. Zapisano tylko nazwy miejscowe (que dicitur) i osobowe. W transkrypcji na czcionkę łacińską. nosówki (ą, ę) rozpisywano na -an, en. Polskie próby wytworzenia jednolitych reguł ortograficznych (i nowych znaków narodowych) zaczną się realizować w XVI wieku. W Księstwie, w odniesieniu do dawnego języka pomorskiego, do takiego procesu nie dojdzie. Już pod koniec XIII wieku językiem krajowym, obok urzędowej łaciny, staje się język niemiecki. Dawne określenia pomorskie przetrwają jedynie w nazwach, niekiedy bardzo zniekształconych.
4. Zakładając (podkreślmy: zakładając) podobieństwo Polska - Księstwo w zakresie przynajmniej wczesnych procesów językowych można domniemywać, że pierwotna, słowiańska wersja słowa Randowa mogła brzmieć Rądowa (na określenie miejsca). Natomiast dla przegłosu "Rędowa" nie ma źródłowych podstaw, ani językowego uzasadnienia.
Sumując: wydaje się, że doszło do tzw. transferu. Względnie prawdopodobny (acz nie do końca) proces przejścia od mniemanej nazwy wyjściowej (trzeba podać podstawę źródłową, tej na razie nikt nie podaje): Lęknica (skąd to "ę"?) - Lechnica - Lochnica do Lochnitza, Lochnitz vel Löchnitz i wreszcie Löcknitz, został przeniesiony na termin Randow, który "wstecznie rekonstruowany" osiągnął historycznie nieistniejącą postać "Rędowa". Bo tak to ładnie brzmiało.
5. W oparciu o znane źródła i równie znane (czyli udowodnione) procesy językowe, tzw. nosówki w postaci Lęknica lub Rądowa (termin Rędowa jest wyssany z palca) są również mało prawdopodobne. Wg mojej hipotezy pojawiły się dlatego, że trzeba było podkreślić "polskość" ziem. Nota bene polskość, której nigdy nie było. W czasach, w których mogły obowiązywać nazwy słowiańskie (roboczo: przed XIII stuleciem), procesy związane z wyodrębnianiem się nosówek (ą, ę) w jednoznaczne, znane dziś formy fonetyczne, nie były jeszcze ukończone, tym bardziej nie mogły mieć odzwierciedleń w zapisie. W nazwie Löcknitz. w Umlaucie, przewija się pierwotne, pewnie słowiańskie "e". Mniej pewne (a właściwie wątpliwe) "ę", bo nie znamy zapisu "Lencknitz", czy podobnego. Z terminu Randow/Randowa daje się tylko wywnioskować, a raczej hipotetycznie założyć formę Rądowa i nic więcej.
Jaki wniosek końcowy? Dyscyplina i powściągliwość w dawaniu wiary entuzjastom nie wnoszącym dowodów. Choćby chodzili w sutannie. Innymi słowy: maksymalny sceptycyzm naukowy. Tak to widzę.
A Wszystkich pozdrawiam.