mlekova:
Taaa, te wypadki to wina złej farby, oświetlenia... i czego jeszcze?!
Różnych rzeczy, w różnych miejscach. Np. pieszych łażących złą strona jezdni, chodzących po ciemku bez jakichkolwiek odblasków.
A prawda jest taka, że GŁÓWNĄ winę za to (wypadki) ponoszą KIEROWCY!
Nie, to nie jest prawda. Ale masz prawo żyć złudzeniami.
Sama kilka dni temu stałam w deszczu, bez parasola, z zamiarem przejścia przez ulicę, oczywiście na pasach. Mokłam jak bóbr i marzłam. I co? Co drugie auto raczyło zwolnić (WOW!), ale druga połowa z impetem mnie chlapała, bo akurat lało niemiłosiernie i na ulicy zrobił się mały potok
Gdyby te auta zwalniały specjalnie dla Ciebie to podejrzewam, że by się zatrzymały. Mogli Cię nie widzieć, nie napisałaś gdzie stałaś i jak daleko od przejścia.
Bo skoro zwalniali, to mnie widzieli.
Nieprawda.
mlekova, śmiem twierdzić, że nigdy nie prowadziłaś samochodu. To teraz czytaj uważnie. Kierowca w nocy widzi tylko tą strefę, którą oświetlają mu światła samochodu lub ew. latarnie i inne źródła światła w mieście. Poza miastem widzi tylko mniej więcej na odległość 20m na światłach mijania. To jest niewystarczająca odległość by po nagłym zauważeniu obiektu nagle wyhamować.
A z doświadczenia wiem, że piesi mają taką dziwną zasadę. Skoro ONI już widzą światła zbliżającego się samochodu to znaczy, że kierowca NA PEWNO też nas widzi. Gó.wno prawda. Dodaj jeszcze do tego deszcz i nawet jadąc po mieście konkretnie zmniejsza się widoczność.
Dlatego ja, jako pieszy poruszający się po ciemku i chcący przejść przez jezdnię ZAWSZE puszczam najpierw samochody. Bo ja je widzę wcześniej, widzę w jakiej są odległości i mogę wyhamować do 0km/h w ciągu pół sekundy. Samochód nie może.
Czekanie w nocy przy krawężniku na zatrzymanie się samochodu jest głupotą. Tym bardziej w deszczu.