Jestem po świątecznej lekturze tej książki. Ogólnie pozytywnie ją oceniam. Pioniersko o pionierach można by rzec. Dobrze, że się ukazała, bo moim zdaniem to wciąż nie wyeksplorowany do pełni etap historii Polic.
Parę myśli:
- Fajne są niektóre ciekawostki, z których najbardziej zainteresowała mnie ta o kolejce wąskotorowej z Mścięcina do Mücken Mühle, ależ to musiała być atrakcja! Tu gorzka refleksja o tym, jak zapuszczono ten teren po wojnie. A kiedyś - staw na którym pływano łódkami, kolejka, gospody, duża kolej, no i sam niesamowicie urozmaicony teren. UWAGA - marzenie ściętej głowy: Szczecin powoli rewitalizuje obszar Lasu Arkońskiego. Może i u nas zainteresowano by się upiększeniem i przystosowaniem lasku do rekreacji?
- Kolejne smaczne historyjki: o wystąpieniu Grzepnicy z koryta, tak że można było pływać łódką po obszarze dzisiejszego osiedla przy Zamenhofa, albo o budowie betonowego pasa lotniczego w Mścięcinie...
- Przeczytałem recenzję p. Jana. Jest w niej wiele racji, choć nie zgadzam się do końca z diagnozą. Mnie zastanowiła np. kwestia kościoła w Mścięcinie, o którym w paru relacjach wspomniano, że był piękny, wyposażony itp., a który bez jakiegoś większego sprzeciwu rozebrano (podobnie jak kościółek w Siedlicach). Wydaje mi się, że musiała panować wówczas jakaś niezrozumiała już dla nas atmosfera, stanowiąca kompilację wojennych doświadczeń, komunistycznych represji i prozaicznych problemów codziennego życia, w której zdobycie konia czy krowy stanowiło większą sensację, jak rozebranie jednego z wielu rozbieranych obiektów. Ba - gdyby wówczas pojawił się ktoś, kto zamiast walczyć o smalec czy mleko, latałby po mieście i zbierał łuski, książki i poniemieckie gazety, uznany byłby pewnie za niespełna rozumu :]