Moi Drodzy!
Do tej pory interesowało mnie znalezienie tego miejsca jako detektywistyczne wyzwanie. Żeby robić coś dalej to muszę wiedzieć: po co? Nie szukam skarbów, jak sądził Sven, ale jeśli w piwnicy byłyby jakieś pamiątki, dokumenty, nawet materiały propagandowe, broń etc. to wszystko, co dalej będziemy robić musi być robione legalnie. To nie są jakieś ruiny na odludziu, w lesie, ale regularny teren Zakładów. A ja nie chcę tłumaczyć się przed policją wezwaną przez ochronę. Ledwie stanąłem przy resztkach domu - przy instalacji amoniaku zamajaczył się ochroniarz. Widząc, że robię zdjęcie ruin - uspokoił się i wycofał. No ale ja fotografowałem, a nie kopałem.
Dlatego chętnie (gdyby przyszło co do czego) skorzystałbym z Twojej pomocy "Ciekawy" w zakresie pozwoleń, a o pomoc w ewentualnej penetracji terenu poprosiłbym SKARB. SKARB ma sprzęt, ludzi i doświadczenie, a częściowo i uprawnienia, bo teren na siłę można podciągnąć pod obszar dawnej Hydrierwerke (a tam SKARBOWI wolno poszukiwać - ma zezwolenie konserwatora).
Poza tym obowiązuje rozsądek - mimo wszystko licho wie, co w takich ruinach może się skrywać. Łukasz słusznie pyta o przyczynę zniszczenia domu. A ja nie chcę wylecieć w powietrze, bo jakiś stary Niemiec był przed laty cwany.
Dodatkowym problemem (a może głównym) jest sprawa samego Svena. On nie gra czysto. Owszem, dziękuje, ale nic nie chce bliżej powiedzieć. Nawet nazwisk nie podaje, każąc przeszukiwać stare rejestry gruntowe. Po co? Niech sam pisze do Archiwum. Angielski zrozumieją.
W tym miejscu ktoś z niemieckiej linii rodziny (Sven, założyłem - może błędnie - jest pół Niemcem, pół Skandynawem) po wojnie już był. I to pewnie w naszych czasach. Bo na samym początku dyskusji Sven wspomniał, że słyszał, iż niektóre budynki ocalały. Ostatnio doprecyzował, że chodzi o dwa pomieszczenia w piwnicy. Zatem czegoś szukają. Czego? No to właśnie jest pytanie.
Gdyby sprawa była taka całkiem niewinna dostałbym, choćby na priv (już pisywał do mnie) schemat piwnicy i domu, mapkę, instrukcję oraz opis przedmiotu poszukiwań. A tu jest jakiś haczyk, którego nie rozumiem. Zauważcie, że część pytań: moich i Łukasza, pozostaje bez odpowiedzi. Po co mi kazał zatrzymywać kaflę z pieca znalezioną dobry kilometr dalej? Po co kazał przeszukiwać tereny koło starej cegielni (dziś PEC) i przy torach, w pobliżu Starzyńskiego?
Sumując - albo dowiemy się czegoś więcej, albo daję spokój, bo troszkę mnie podejście Svena irytuje. Ja czasu na loterii nie wygrałem, nie mam go prawie wcale, to, co robię - robię z racji "żyłki historycznej", lubię takie poszukiwania. Zresztą nie ja jeden, pewnie Wy wszyscy także. Ja tylko chodziłem po krzakach, a Łukasz się srodze napracował synchronizując szkice i mapy. W sumie odkryliśmy wiele, włącznie z granicą średniowiecznych Polic. Oraz z zasięgiem Hydrierwerke, której instalacje oraz ochrona dochodziły prawie do drogi. Zatem opłacało się działać. A co dalej - piłka ogródku Svena.
@kresowiak - nie znam angielskiego. To znaczy pismo z grubsza rozumiem. Każdy rozumie, kto dawno zaczynał przygodę z komputerem. Znam jako tako niemiecki (pismo dobrze, nawet ten cholerny gotyk, kiedyś byłem w nim dobry; mowa - umiem porozmawiać, myśl wyłożę i odpowiedź zrozumiem), znam też francuski i rosyjski i - biernie - łacinę. Angielskiego mnie nie uczono, a sam za głupi byłem aby się o to postarać. Dlatego początkowo prosiłem Kubę i innych o pomoc. Jednak nie mogę bez końca zawracać głowy.
Jak słusznie się Łukasz domyśla - posiłkuję się kilkoma translatorami + mimo wszystko pewną znajomością języka. A, że jestem filologiem to trochę mi łatwiej. Piszę proste, krótkie zdania. Dawno, dawno temu, kiedy studiowałem, rozwijała się dziedzina zwana gramatyką generatywną. Chodziło właśnie o to aby stworzyć mechanizmy translacji fraz jednego języka na drugi (mówię o początku lat 70. XX w.). Z polskim był zawsze kłopot, bo to język fleksyjny, czyli pierwszorzędne znaczenie ma odmiana przez przypadki. Podobnie, jak w łacinie. Kontekst i szyk są ważne, ale przypadek najważniejszy. Dlatego polskie zdania można pod względem szyku wyrazów dość dowolnie ustawiać, będą niepiękne, ale zrozumiałe. Takich sztuczek nie da się zrobić w angielskim czy niemieckim.
Dlatego też powyższego tekstu za żadne skarby nie mógłbym na angielski przełożyć. Bo jest skomplikowany. A proste teksty, równoważniki zdań idzie jakoś konstruować. Zwłaszcza kiedy obie strony chcą się porozumieć. Lecz Łukasz ma rację - z angielskiego, przynajmniej w moim wydaniu, angliści się śmieją. Jam pragmatyk, więc mi to nie przeszkadza. Zobaczycie, że po tej epistole Sven (skorzysta z translatora) będzie prosił o przetłumaczenie. I wtedy zostaje suplika do Denvera, Lukasza lub Kuby...
Pozdrawiam Wszystkich!
PS dla Wykidajły, który w Zwischenzeit dorzucił uwagę. Jak napisałem wyżej - dla mnie Sven jest Skandynawem. Napisał wprawdzie o rodowodzie niemieckim, ale zarazem, że jest 600 km od nas. To jakaś skandynawska kraina.