Wg mojej pamięci było tak, jak opisuje ZenO. Pamiętam taką scenkę, rok 1990. Data dokładna, bo wiem jakim wtedy jeździłem samochodem. Koniec września lub pierwsze dni października, piątkowy wieczór. Lał deszcz. Wracałem ze Szczecina do Trzebieży, dobrze po 22. W Jasienicy, przy warsztacie szewca (co to klął jak szewc, nieprawdopodobnie i stale), słaniała się piękna dziewczyna. Stanąłem: "podwieźć Panią?" "Tak, błagam, do Brzózek." Studentka z Warszawy, późny pociąg, ostatni autobus, ulewa, jakiś zjazd w "Syrenie", nieznany teren, brak nadziei. Zabrałem. Zresztą zabierałem zawsze (podobnie, jak inni), zdarzało mi się czasem zawozić ludzi do Nowego Warpna. Szczególnie w zimie. Wiadomo wszystkim z okolic, że po pewnej godzinie pomocy nie będzie do rana.
Dojechaliśmy do "Syreny", mój "duży fiat" nie nawalił. Tam okazało się, że panienka trafiła we właściwe miejsce i jest zakwaterowana właśnie w jednym z tych domków campingowych, o których pisze "ak". Zresztą cały obiekt tętnił życiem. Od stołówki (stary pałacyk), przez "pałac", po domki campingowe. Znaleźli się koledzy mojej pasażerki, dobry uczynek zrobiłem.
Wspominając po latach wiem, że to wszystko była wówczas całość. Chodzi o wszystkie ww. zabudowania w okolicy "pałacu". Drogowskaz "Syrena" chyba jeszcze istnieje. Drogowskaz "Mewa" pamiętam, ale go chyba już nie ma.
Takich wspomnień mam więcej, choć tylko jedno, powyższe, wiązało się z "Syreną". Kiedyś np. zawiozłem do Neuwarp mężatkę 30+, "zdjąłem" ją też w Jasienicy, ale około północy. Mocno podpita. Przez całą drogę do Warpna powtarzała mi niczym mantrę: "Pan wie, ja się pana nic, a nic nie boję". Miała rację. No ale to wątek historyczny, a życiowe dygresje tylko dla rozweselenia.