Nie lubię jednej rzeczy:
Jeśli msza prowadzona jest w klimacie, jakiegoś poważnego, lub nawet tragicznego wydarzenia, swym nastrojem paraliżująca młodą parę do granic wytrzymałości przed omdleniem.
Ich stres zamiast odejść nasila się do tego stopnia, że nie są w stanie bezbłędnie wypowiedzieć słów przysięgi.
Tak dzieje się niestety w starym kościele, klimat jest tak poważny, jak by to nie był ślub, lecz msza pogrzebowa. Śpiewająca na chórze kobieta jest, tu zgodzą się ze mną wszyscy uczęszczający do tego kościoła na msze - jakimś wokalnym nieporozumieniem, nigdy jeszcze nie słyszałam, aby ktoś publicznie tak źle śpiewał. Myślę, że przez organistkę kościół dosłownie traci parafian.
Nie wiem, czy zależy to od wysokości opłaty, ale ksiądz często nie ma nawet ministrantów wokół siebie pomagających mu w posłudze. Młodzi nie widząc ministrantów przed sobą nie wiedzą, czy usiąść, czy wstać, klęknąć, czy co....
Para młoda wychodząc na zewnątrz po swojej mszy ślubnej wdycha głęboko powietrze, aby odetchnąć dosłownie z ulgą, czy tak ma wyglądać najradośniejsze wydarzenie w życiu?
Dopiero co znajomi byli na ślubie w kościele w Jasienicy i jeden przez drugiego opowiadali jak fajnie poprowadzony ślub, pełen luz, uśmiechy, żarciki, śpiewał jakiś gość bardzo miłym głosem, klimat zupełnie obcy staremu kościołowi, powtarzali, że jak się chajtać, to tylko tam.