Trafne spostrzeżenie. Do rewelacji ks. Kozierowskiego trzeba podchodzić z dużym dystansem. Nie można mu odmówić tytułu naukowca, ale w pewnym momencie zaczął fantazjować, nie przeprowadzając stosownych badań historycznych. Po prostu w każdej niemieckiej nazwie doszukiwał się słowiańskiego, a najlepiej prapolskiego rodowodu, wychodząc z założenia, że Niemcy nie mieli żadnego wkładu cywilizacyjnego, a tylko zgermanizowali prastare słowiańskie ziemie. Co oczywiście z prawdą nie ma nic wspólnego, już nie tylko ze względu na kolonizację w czasach rzeczywiście niemieckich, co z racji działań rzeczywistych i prawowitych władców tych ziem, czyli Gryfitów. To przecież oni, z własnej woli zgermanizowali swoje Księstwo, poddali jego duchowe życie wpływom kultury niemieckiej (od XIV wieku niemiecki jest w państwie Gryfitów językiem zarówno urzędowym jak i potocznym), najpierw za sprawą przyjęcia chrztu z rąk św. Ottona z Bambergu, potem za sprawą osadnictwa miejskiego. Definitywną pieczęć na tym procesie postawiło przyjęcie Reformacji.
Ksiądz Kozierowski - jak wspomnialem - historykiem nie był, ale, ponieważ pamiętal zabór pruski (ur. się w 1874, w Trzemesznie, wielkopolskie) uznał, że proces zniemczania nazw słowiańskich (w zaborze pruskim - polskich), który w okresie zaborów rzeczywiście występował, był "odwiecznym" germańskim działaniem na podbitych ziemiach. Szkopuł w tym, że akurat Pomorze Zachodnie podbite nie zostało. Najpierw zajęli je i przejęli Szwedzi, potem Prusy, a część na zachód od Odry król Fryderyk I najnormalniej kupił od Szwedów. Tego jednak ks. Kozierowski prawdopodobnie nie wiedział.
Wpisywał się, a nawet wspóltworzył pewien nurt myślenia poznaniaków, którzy - nie znając przecież finału II wojny - snuli w jej trakcie marzenia o zasiedleniu po niej terenów Pomorza Zachodniego i szukali dla tego zabiegu jakichś teoretycznych uzasadnień. O takich pracach, prowadzonych przez środowiska poznańskie w okresie wojny, opowiadał mi osobiście śp. mecenas Roman Łyczywek, chyba w 1991 roku.
Kiedy po wojnie marzenia niespodziewanie stały się ciałem - enuncjacje ks. Kozierowskiego były jak znalazł. W roku 1945 ks. Kozierowski został przewodniczącym powołanej w Poznaniu Komisji dla spraw Przywrócenia Nazw Słowiańskich na Przyodrzu, która to komisja w pewnym sensie konkurowała z inną, ministerialną Komisją Ustalania Nazw Miejscowości, powstałą w 1934 r., a reaktywowaną, też jako organ państwowy, również w 1945.
W roku 1949 ks. Kozierowski zmarł, ale pozostawiony przezeń atlas z 1934 (wyd. 2 pochodzi z 1945) oraz pomniejsze prace, które wydawał do samej śmierci, wywarły wielki wpływ na prace wspomnianej Komisji Ustalania Nazw Miejscowości. Prawdą jest jednak również, że w początkowym okresie (pracowała do 1960) jej członkowie byli kiepsko przygotowani merytorycznie i w wielu przypadkach nazwy czerpano bądź z atlasu ks. Kozierowskiego, bądź tworzono je za sprawą jego metody skojarzeń. Niekiedy powstawały na mocy fantazji lub dla uczczenia takiej lub innej historycznej postaci. Uwaga dotyczy szczególnie Pomorza Zachodniego oraz Warmii i Mazur. (Np. Mrągowo - na cześć Krzysztofa Celestyna Mrongoviusa; Giżycko na cześć Gustawa Gizewiusza); Kętrzyn od nazwiska Wojciecha Kętrzyńskiego itd.)
Od roku 1950, a potem w czasach gomułkowskich, kiedy nasiliły się działania propagandowe głoszące prastary, piastowski rodowód ziem nad Odrą i Bałtykiem, mniemanie Polsce zagrabionych, w utrwalanie mitów onomastycznych włączyli się usłużni historycy. Stąd do dziś w historiografii Uniwersytetu Szczecińskiego pojawiają się takie konstrukcje jak "Powiat Wkryujski", choć jako żywo nigdy takowego tworu nie było. Był tylko, istniejący w latach 1818 - 1950 "Kreis Ueckermünde".
Sumując: do rekonstrukcji nazw w ujęciu ks. Kozierowskiego należy podchodzić z rezerwą, zdają się być trafne jedynie w przypadku większych miejscowości znanych już w czasach Księstwa Pomorskiego.