Widzę, Godzik, że nawet pomimo rozłożenia mojego posta na czynniki pierwsze i tak części nie zrozumiałeś.
Zrozumiałem, zrozumiałem, tylko widzę, że patrzysz na temat wybiórczo.
Jeżeli dziecko rzeczywiście przyswoiło sobie materiał na lekcji to po co aż 40 przykładów do domu??? A jeżeli nie przyswoiło, co się często zdarza, to jakie ma znaczenie, czy do domu ma kilka czy kilkadziesiąt przykładów do zrobienia? Czy to mu pomoże, jeżeli rodzice się nie zaangażują???
Nie ma rozwiązań idealnych niestety. Nad tym ubolewam razem z Tobą.
Nauczyciel nie może zadać jednemu więcej, a drugiemu mniej, bo zostałby zaraz oskarżony przez wybranych rodziców o znęcanie się nad ich dziećmi.
Zadawanie 40 przykładów jest rzeczywiście przesadą - dla tego, który rozumie, wystarczy kilka dla utrwalenia, a ten który nie rozumie (z różnych powodów - nie uważał, ma którąś z dysfunkcji itd. itp.), będzie miał wściekłych rodziców ("bo tyle Pani zadała, a ja muszę teraz to wszystko policzyć").
Czy mogę dziecku pozwolić na nieodrabianie zadań? Teoretycznie tak, ale w praktyce nie, skoro zadania domowe mają być zrobione, bo są oceniane, a ich brak skutkuje oceną negatywną.
Febe, rozwiązaniem może być "edukacja domowa". Polskie prawo dopuszcza taką sytuację, nazywa się to "spełnianiem obowiązku szkolnego poza szkołą".
Dla nauczyciela raczej nie jest istotne, czy uczeń zrozumiał, tylko czy zadanie jest odrobione. Z drugiej strony odrobione zadanie nie oznacza, że uczeń rozumie.
Tu jest błąd w myśleniu rodziców. "Nie wytłumaczę, odrobię za niego."
Nauczyciel nie gryzie, jest w szkole po to, żeby dziecku pomóc.
Jeśli dziecko nie rozumie, a rodzic nie czuje się na siłach tłumaczyć (przecież nie każdy musi być alfą i omegą w każdej dziedzinie), jaki problem poprosić nauczyciela o zorganizowanie grupy wyrównawczej?
Napiszesz mi pewnie, że idealizuję, że takich nauczycieli nie ma :] Otóż są. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim, ale większości nauczycieli na sercu leży dobro ucznia.
Protest przeciwko zadawaniu zadań do domu nie jest moim wymysłem:
http://wiadomosci.dzienni...nielegalne.html
I nie jest to też problem TYLKO naszego kraju:
http://www.sfora.pl/Szkol...odzice-a41868/5
Ciekawe, czy Rzecznik Praw Dziecka, byłby tym rzecznikiem, gdyby się nie uczył w domu...
Bezstresowe wychowanie - ciąg dalszy. Dziś mamy już efekty mody na bezstresowe wychowanie, jaka zapanowała 15-20 lat temu - i nie są to efekty pozytywne.
Wychowanie pełnosprawnego intelektualnie człowieka z pewnością nie jest uzależnione od odrabiania lekcji czy też spędzania w domu wielu godzin nad lekcjami.
Inteligencja to nie tylko wiedza teoretyczna. Życie to najróżniejsze sytuacje, w których dziecko powinno uczestniczyć razem z rodziną i w naturalny sposób zdobywać wiedzę i doświadczenie.
Oczywiście, że tak! Przecież nigdzie nie napisałem, że ma tylko siedzieć w domu wyłącznie nad lekcjami.
Rodzina, grupa rówieśnicza, zachowania i interakcje społeczne są równie istotne.
Jednak bez wiedzy wyniesionej ze szkoły, pewnych rzeczy z życia codziennego młody człowiek nie zrozumie (podejrzewam, że poprosisz o przykład
- rośliny zielone - dlaczego są zielone i po co, i jak to działa?)
Edukacja szkolna nie powinna kolidować z wychowywaniem przez rodziców, ani też dominować nad tym procesem.
Zgadza się, dlatego rodzice powinni współpracować ze szkołą, ale nie na zasadzie odwożenia dziecka do szkoły i opłacania składek - a o resztę niech się martwi szkoła ("jak Cię w tej szkole wychowali!" - wierz mi, są też tacy rodzice niestety).
A mojego dziecka żałować nie musisz, bo dla niego wyjazdy do Pleciugi na dziecinne spektakle są nudne, niestety. Kulturę, historię, przyrodę itp. naszego kraju poznaje na różne sposoby, nie tylko na lekcjach w szkole, ale między innymi dzięki temu, że razem z mężem poświęcamy wiele czasu na różne, wspólne zajęcia w gronie rodziny. Syn osobiście zwiedził z nami największe miasta i regiony w Polsce.
Świetnie, że dajecie dziecku taką możliwość. Z pewnością wyrośnie na mądrego człowieka.
Mam jednak nadzieję, że zdajesz sobie sprawę również z tego, że Twój syn chodzi do szkoły powszechnej, jest w klasie z uczniami z bardzo różnych rodzin, w których może być deficyt takich zachowań ze strony rodziców.
Szkoła nie może rezygnować z wyjazdu całej klasy, bo Twój syn już tam był (albo widział coś ciekawszego) i się będzie nudził. Zawsze możesz na czas wyjazdu do Pleciugi, zorganizować dziecku czas inaczej - tylko, że wtedy powstaje pewnego rodzaju wykluczenie z grupy ("my byliśmy, Ty nie" - z pewnością wiesz o co mi chodzi).
Co do artykułu. Porusza ważne kwestie, szkoda że trochę tendencyjnie. Byłby ciekawym głosem w debacie gdyby był bardziej obiektywny.