Notice: Undefined index: tapatalk_body_hook in /home/klient.dhosting.pl/wipmedia2/forum/Sources/Load.php(2501) : eval()'d code on line 199
  • Strona główna
  • Szukaj
    •  
  • Zaloguj się
    • Nazwa użytkownika: Hasło:
      Czy dotarł do Ciebie email aktywacyjny?

Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Benon

Strony: 1 [2] 3 4 ... 6
16
Historia / [Ogólny] O Powstaniu Warszawskim zwięźle i otwarcie
« dnia: Lipca 31, 2016, 16:34:22  »
O Powstaniu Warszawskim zwięźle i otwarcie

Co chcieli osiągnąć organizatorzy Powstania Warszawskiego? Co spowodowali? Jak ocenić powstanie i jego organizatorów? Jaka lekcja płynie z Powstania Warszawskiego dla współczesnych Polaków?
   
Powstanie Warszawskie rozpoczęło się 1 sierpnia 1944 roku. Jego celem militarnym było opanowanie Warszawy przez Armię Krajową przed wkroczeniem do stolicy Polski wojsk sowieckich. Ale cel militarny stanowił tylko środek do osiągnięcia celu politycznego. A tym było stworzenie sytuacji, która wymogłaby na Rosji Radzieckiej uznanie Rządu Rzeczypospolitej na Uchodźstwie i Polskiego Państwa Podziemnego za legalną władzę w Polsce. Powstańcy mieli wystąpić wobec wchodzącej do Warszawy Armii Czerwonej w roli reprezentującego naród "gospodarza". Organizatorzy Powstania Warszawskiego żywili nadzieję, że zbrojna manifestacja w Stolicy "wstrząśnie sumieniami" Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, i że państwa te wycofają się z postanowień konferencji w Teheranie (28.11.-01.12.1943) przyzwalających na wasalizację Polski wobec Moskwy.
   
Cele postawione przez organizatorów Powstania nie zostały osiągnięte. Armia Krajowa i inne organizacje zbrojne walczące po stronie Polskiego Państwa Podziemnego były zbyt słabe by pokonać siły niemieckie w Warszawie. Sowieci zaś tuż po wybuchu powstania wstrzymali idącą w kierunku stolicy Polski ofensywę. A sumienia zachodnich aliantów nie były "wstrząśnięte" warszawskim zrywem na tyle by podjąć działania zmierzające do skreślenia Polski z listy przeznaczonych Stalinowi trofeów wojennych.
   
Ponadto Powstanie Warszawskie przyniosło szereg fatalnych skutków, które sprawiają, że zasługuje ono na miano katastrofy.
   
W Powstaniu Warszawskim straciło życie w przybliżeniu 185 tys. Polaków, czyli około 11 razy więcej niż w Bitwie nad Bzurą w 1939 roku, około 41 razy więcej niż w Bitwie Warszawskiej w 1920 roku i około 81 razy więcej niż Węgrów w Powstaniu w 1956 roku.
   
Miarą czegoś co można nazwać natężeniem masakry podczas działania z użyciem przemocy jest przeciętna dzienna liczba zabitych. W Powstaniu Warszawskim wynosiła ona mniej więcej 2937 Polaków i była około 2,5 raza wyższa niż w Bitwie nad Bzurą, około 8,5 raza wyższa niż w Bitwie Warszawskiej w 1920 roku oraz około 24,5 raza wyższa niż w Powstaniu Węgierskim w 1956 roku (straty węgierskie).
   
Trzeba podkreślić, że mniej więcej 95% Polaków uśmierconych w Powstaniu Warszawskim stanowili cywile. Szczególnie krwawo na kartach historii Powstania zapisały się Rzeź Woli (5-12.08.1944) i Rzeź Ochoty (4-25.08.1944) podczas których Niemcy i ich sojusznicy wymordowali około 55 tys. bezbronnych osób, w tym kobiet, dzieci i starców. Dla porównania: mniej więcej tyle samo Polaków zginęło z rąk ukraińskich nacjonalistów w czasie Rzezi Wołyńskiej (luty 1943 - luty 1944).
   
Podczas Powstania i po jego kapitulacji Niemcy wypędzili około 550 tys. osób z Warszawy i około 100 tys. z miejscowości w jej pobliżu. Blisko 60 tys. spośród tych osób wysłano do obozów koncentracyjnych, a około 90 tys. na roboty przymusowe w Rzeszy.
   
Ofiara jaką złożyli Polsce Powstańcy Warszawscy - przede wszystkim szeregowi żołnierze i niżsi dowódcy - była ogromna. Trzeba wspomnieć chociażby o tym, że Niemcy do początku września 1944 roku traktowali AK-owców nie jako żołnierzy lecz bandytów i często rozstrzeliwali wziętych do niewoli bojowników.
   
Konsekwencją powstania Warszawskiego były również wielkie straty materialne sięgające 70% majątku Stolicy i jej ludności. Po wybuchu Powstania Niemcy rozpoczęli planowe niszczenie zabudowy Warszawy i kontynuowali je po zakończeniu walk. Jednocześnie rabowali wszystko co się tylko dało i przedstawiało dla nich jakąś wartość: złoto i inne kosztowności, urządzenia techniczne, meble, dywany, instrumenty muzyczne; także szyny tramwajowe i kable telefoniczne, które wyrywali z ziemi w celu uzyskania surowca.

Organizatorzy Powstania Warszawskiego ponoszą winę za sprowadzenie związanej z nim katastrofy, mogli bowiem z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć - i częstokroć przewidywali - jakie będą skutki Powstania. Co więcej: przynajmniej na część z tych skutków się godzili.

 Świadczą o tym następujące przesłanki.

Po pierwsze, dowódca Armii Krajowej gen. Tadeusz Bór-Komorowski otrzymywał przed 1 sierpnia 1944 roku meldunki informujące go, że akcje podobne do Powstania Warszawskiego, przeprowadzane w ramach tak zwanego Planu "Burza" na Wołyniu, Wileńszczyźnie i Lubelszczyźnie, kończyły się fiaskiem. Bór-Komorowski wiedział, że wystąpienia "w roli gospodarza" wobec wkraczającej na tereny II Rzeczypospolitej Armii Sowieckiej skutkowały aresztowaniami lub egzekucjami miejscowych dowódców Armii Krajowej, rozbrajaniem oddziałów AK i przymusowym wcielaniem żołnierzy z rozwiązanych jednostek do podporządkowanej Sowietom Armii Berlinga. Zatem istniało prawdopodobieństwo graniczące właściwie z pewnością, że w Warszawie Sowieci zastosowaliby podobny scenariusz, gdyby Armii Krajowej udało się jakimś cudem opanować Stolicę i powitać "po gospodarsku" wkraczającą do niej Armię Czerwoną.

Po drugie, organizatorzy Powstania Warszawskiego zdawali sobie sprawę, że siły jakie mogą wykorzystać do walki w Stolicy są znacznie słabsze od sił, które mogą przeciwstawić im Niemcy. Informacje dostarczane przez wywiad AK mogły nie być superdokładne, ale były dostatecznie miarodajne by mieć świadomość miażdżącej przewagi Niemców.

Według generała Jerzego Kirchmayera uzbrojenie i amunicja będące w dyspozycji Okręgu Warszawskiego AK w dniu 1 sierpnia 1944 r. były wystarczające dla 3,5 tys. żołnierzy na dwa dni walki, jeżeli pominie się braki w broni ciężkiej. Zatem rzeczywisty stan liczebny jaki mogli brać pod uwagę w swoich kalkulacjach inicjatorzy Powstania to owe 3,5 tys. żołnierzy, a resztę z około 50-tysięcznego stanu ewidencyjnego AK w Okręgu Warszawskim można było traktować jedynie jako rezerwę osobową.

Wspomniane 3,5 tys. żołnierzy AK inicjatorzy Powstania zdecydowali się wysłać przeciwko Niemcom w Warszawie orientując się, że w Stolicy jest kilkanaście tysięcy dobrze uzbrojonych hitlerowskich żołnierzy i policjantów. Zatem prowodyrzy Powstania postanowili rozpocząć bój z przeciwnikiem mającym kilkukrotną przewagę, co z pewnością nie zapowiadało sukcesu.

Trzeba dodać, że nie cała broń zgromadzona w magazynach Warszawskiego Okręgu AK trafiła przed godziną "W" do rąk Powstańców, dlatego do boju 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17.00 ruszyło nie wzmiankowane 3,5 tys. lecz jedynie około 2,5 tys. uzbrojonych polskich żołnierzy.

Po trzecie, należało spodziewać się, że po wybuchu Powstania Niemcy będą stosowali krwawy terror wobec cywilnej ludności Warszawy. Za takim wnioskiem przemawiały przeprowadzane przez Niemców liczne akcje odwetowe wymierzone w cywilów znajdujących się na terenach działań wojskowych i partyzanckich.

Po czwarte, podejmując w 1944 roku decyzję o wybuchu powstania w Warszawie nie sposób było pominąć w rachubie ryzyka ogromnych zniszczeń materialnych, do jakich może ono doprowadzić. Organizatorzy Powstania Warszawskiego znali przebieg i skutki Powstania w Getcie Warszawskim w 1943 roku. Wiedzieli zatem, że nagminnie stosowaną przez Niemców metodą walki było wówczas palenie domów. Wiedzieli, że po stłumieniu Żydowskiego Powstania Niemcy zrównali z ziemią prawie wszystkie budynki, jakie jeszcze na terenie byłego Getta pozostały.

Po piąte, dowództwo Powstania Warszawskiego zdecydowało się na kapitulację dopiero na początku października. Tymczasem Powstanie można było poddać na podobnych warunkach już w pierwszych dniach września. 3 września bowiem, pod presją zachodnich aliantów, Niemcy wydali oświadczenie, że respektują prawa kombatanckie żołnierzy Armii Krajowej, co oznaczało, że będą traktowali pojmanych AK-owców jako jeńców wojennych. W pierwszych dniach września było już wiadomo, że Powstanie jest klęską i hekatombą Warszawy. I dlatego już wtedy dowództwo AK winno podjąć kroki by Rzeź 44 zakończyć.

Po szóste, naiwnością ze strony organizatorów Powstania była wiara, że moralny wstrząs wywołany walką Polaków w Stolicy skłoni Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię do rewizji dotyczących Polski ustaleń Konferencji Teherańskiej.

W polityce międzynarodowej panuje zasada prymatu własnego interesu narodowego nad zobowiązaniami (zwłaszcza moralnymi) wobec innych państw. Inicjatorzy Powstania mieli okazję empirycznie poznać tę zasadę we wrześniu 1939 roku. Okazało się wtedy, że Francja i Wielka Brytania zawarły z Polską układy nie mając zamiaru rzetelnie wypełniać zobowiązań sojuszniczych. Chodziło o to by pchnąć Polskę do starcia zbrojnego z Niemcami, co chwilowo osłabiało III Rzeszę i dawało Francji i Wielkiej Brytanii czas na przygotowanie się do konfrontacji z Hitlerem.

Po owym doświadczeniu z 1939 roku (i wielu innych) organizatorzy Powstania powinni mieć smutną świadomość, że Związek Sowiecki z uwagi na swój wielki potencjał jest dla zachodnich aliantów znacznie cenniejszym sojusznikiem w walce z państwami Osi niż Polska i że w związku z tym USA oraz Wielka Brytania o wiele bardziej będą liczyły się z wolą Stalina niż Polski. Kto zdawał sobie z tego sprawę ten wiedział, że powstanie w Warszawie w 1944 roku jest daremne.

Być może jakiś polski romantyk wojskowy przeczytawszy to wszystko powie: "To prawda - przegraliśmy, aleśmy Niemców w Powstaniu natłukli.". Należy więc wspomnieć, że przybliżone straty niemieckie w Powstaniu Warszawskim wynosiły: 5,8 tys. zabitych, 8,3 tys. rannych i 7 tys. zaginionych. Zatem na jednego zabitego lub zaginionego walczącego po stronie niemieckiej przypada około czternastu Polaków, którzy stracili życie w Powstaniu Warszawskim. Z górą dwa miesiące Powstania to pod względem niemieckich strat osobowych (zabici, zaginieni i ranni) jak niecałe 6 dni trwającej prawie kwartał alianckiej operacji "Overlord" (6.06-30.08.1944).

Jaki ma sens dla Polaków analizowanie Powstania Warszawskiego po przeszło 70 latach od jego zakończenia?

Jeszcze kilkanaście lat temu wojna na terenie Polski wydawała się czymś mało prawdopodobnym. Obecne czasy nie nastrajają już tak optymistycznie. W 1944 roku nieodpowiedzialna decyzja ówczesnej elity przywódczej doprowadziła do gigantycznej masakry Polaków i zniszczenia czołowej polskiej metropolii. Jak zachowa się dzisiejsza polska elita, jeśli - nie daj Bóg - stanie przed koniecznością wojennych wyborów? Czy dokona ich roztropniej niż decydenci Rządu Londyńskiego i Polski Podziemnej? Jak na jej postępowanie wpłyną doświadczenia Powstania Warszawskiego? Czy zdecyduje się na podjęcie walki, gdy nie będzie ona miała widoków powodzenia? A może będzie sparaliżowana tragedią Powstania do tego stopnia, że nie odważy się podjąć działań zbrojnych nawet wtedy gdy takowe będą miały sens i realne szanse na sukces?

Trzeba pamiętać, że odpowiedzi na te pytania zależą w dużej mierze od społecznego - czyli naszego - przyzwolenia. A to na co przyzwalamy wynika z naszej wiedzy i poglądów. Dlatego warto zgłębiać wiedzę o Powstaniu Warszawskim.

Bibliografia:

Powstanie Warszawskie (1)
Powstanie Warszawskie (2)
Kirchmayer Jerzy, Powstanie Warszawskie 1944, Książka i Wiedza, 1984
Rzeź Woli
Rzeź Ochoty
Zburzenie Warszawy
Akcja "Burza"
Konferencja w Teheranie
Bitwa nad Bzurą
Bitwa Warszawska 1920
Powstanie Węgierskie 1956
Powstanie w Getcie Warszawskim
Rzeź Wołyńska
Operacja "Overlord"



 

17
Polityka krajowa / Odp: Wybory prezydenckie 2015
« dnia: Maja 25, 2015, 17:41:12  »
Merci Komor
 
Tegoroczny konkurs piosenki Eurowizji rozpoczęto melodią z przeboju ”Merci Chéri”, śpiewanego w 1966 roku przez Austriaka Udo Jürgensa. Jürgens zdobył wówczas główną nagrodę europejskiego festiwalu. Ta piosenka – przede wszystkim jej słowa – zainspirowała mnie do napisania wierszyka o wyniku wyborów prezydenckich.
 
Merci Komor
 
Merci Komor, merci,
Za hucpę, wstyd i WSI.
 
Adieu Komor, adieu,
Bez żalu dzisiaj żegnam cię.
 
Bonjour Komor, bonjour,
Wita cię kurnik pełen kur.
 
Szalom Komor, szalom,
Ten kurnik to historii złom.
 

18
Polityka krajowa / Odp: Wybory prezydenckie 2015
« dnia: Marca 24, 2015, 01:03:24  »
Odezwa
 
radiomaryja.pl
 
Obywatelu!
Jeżeli dość masz WSI-oków
I wołomińskich SKOK-ów,
Przegnaj z pałaca
Bronka pajaca!

Post Merge: Marca 24, 2015, 23:32:37
Obciachowy Bronek
 
Gdybyś ty pro publico bono
Był jaki byłeś w prokreacji,
Na rękach by cię tu noszono
I byłbyś chlubą naszej nacji.
 
Lecz w tobie małość wciąż zwycięża;
Pora ci zatem zdjąć koronę.
Potrzeba Polsce stanu męża,
A tyś jest obciachowy Bronek.

19
Polityka krajowa / Odp: Wybory prezydenckie 2015
« dnia: Marca 21, 2015, 00:43:23  »
Zgoda i bezpieczeństwo
 
„Wybierzmy zgodę i bezpieczeństwo” – tak brzmi hasło wyborcze Bronisława Komorowskiego i jego komitetu.
 
Buda Ruska to miejscowość, w której Bronisław Komorowski ma działkę rekreacyjną.
 
Doceniam bezpieczeństwo, więc próżne wasze trudy,
Bym zgodził się głosować na kmiecia z Ruskiej Budy.

20
Polityka lokalna / Zrewidujta portfel wójta - ciąg dalszy
« dnia: Listopada 02, 2014, 23:13:42  »
Zrewidujta portfel wójta - ciąg dalszy poprzedniego postu

Po co piszę o tym wszystkim?
 
Bo chciałbym nakłonić siebie i Czytelników do podjęcia kilku działań.

Po pierwsze, chciałbym abyśmy ocenili ile powinien zarabiać wójt, burmistrz lub prezydent w gminie, w której mieszkamy. Weźmy przy tej ocenie pod uwagę w szczególności liczbę mieszkańców gminy i wysokość jej budżetu. Ponadto załóżmy, że zarządzający gminą prawidłowo wypełnia swoje obowiązki.

Po drugie, zapytajmy się kandydatów na wójtów, burmistrzów lub prezydentów w naszej gminie, jakiego wynagrodzenia oczekują w związku z pełnieniem funkcji, o którą się ubiegają. Analogiczne pytanie zadajmy kandydatom na radnych, bo to oni decydują o wysokości uposażenia gminnego włodarza. W przypadku wójtów, burmistrzów i prezydentów ubiegających się o ponowny wybór, o ich dotychczasowych zarobkach możemy dowiedzieć się z oświadczeń majątkowych, które corocznie muszą być publikowane na stronie internetowej gminnego lub miejskiego biuletynu informacji publicznej (skrót: BIP).
 
Po trzecie, nie ograniczajmy się jedynie do wysłuchania odpowiedzi kandydatów. Podejmijmy na spotkaniach wyborczych i w mediach (w tym w internecie) dyskusję na temat wysokości wynagrodzenia wójta, burmistrza lub prezydenta. Konfrontując się z argumentami samorządowców pamiętajmy, że również w przypadku dobrze wykonywanej usługi istnieje maksymalny pułap rozsądnego wynagrodzenia. Czy na przykład zapłacilibyśmy za umycie samochodu 5 tys. zł - nawet gdyby myjący obiecywał nam, że po jego zabiegach nasze auto będzie się błyszczało jak lustro?

Po czwarte, kontrolujmy. Sprawdzajmy co jakiś czas, które z obietnic wyborczych udało się spełnić zarządzającemu gminą i czy wysokość jego wynagrodzenia odpowiada temu co deklarował podczas kampanii. Jeżeli stan faktyczny niekorzystnie odbiega od zapowiedzi, możemy domagać się od radnych obniżki uposażenia wójta, burmistrza lub prezydenta.
 
Po piąte, weźmy udział w wyborach samorządowych. Jeżeli widzimy w gronie kandydatów na wójtów, burmistrzów, prezydentów miast i radnych osoby, którym możemy zaufać poprzyjmy je naszymi głosami. Jeżeli takich kandydatów nie dostrzegamy, oddajmy głos nieważny. Pisałem już przy innej okazji, że duża liczba głosów nieważnych jest wyraźniejszą manifestacją nieufności niż absencja wyborcza.

Po szóste, jeżeli podzielamy pogląd, że obecne przepisy dają radom zbytnią swobodę w uchwalaniu wysokich wynagrodzeń wójtów, burmistrzów i prezydentów, spróbujmy nakłonić parlamentarzystów do zmian prawa ustalającego te kwestie. Kampania przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi będzie dobrą okazją do rozmowy o zarobkach samorządowców z posłami i senatorami ubiegającymi się o reelekcję jak i z nowymi kandydatami na parlamentarzystów. Wyznam wszelako, iż nie bardzo wierzę, że parlamentarzyści z ochotą podejmą tę sprawę. Wiadomo - rewolucja pożera własne dzieci. Jest więc bardzo możliwe, że posłów i senatorów będzie hamowała obawa, którą można wyrazić w słowach: "Teraz "gawiedź" domaga się abyśmy obniżyli wynagrodzenia samorządowcom, a kiedy to uczynimy, zażąda byśmy sobie też obcięli zarobki". Pomimo tego uważam, że w kontaktach z parlamentarzystami oraz kandydatami na parlamentarzystów należy konsekwentnie poruszać kwestie pieniędzy pobieranych przez samorządowców.

Być może uznasz Czytelniku, że nie masz czasu na rzeczy do, których Cię namawiam. Jednak czas to pieniądz. W tym wypadku pieniądz transferowany z naszych - nieraz chudych - portmonetek do niejednokrotnie wypchanych ponad miarę portfeli samorządowców.

Podstawowe źródła informacji wykorzystanych w niniejszym tekście:

1. Biuletyny informacji publicznej (BIP) urzędów gmin i miast dostępne m. in. ze strony http://bip.gov.pl/. W BIP-ach urzędów miast i gmin znajdują m. in. oświadczenia majątkowe wójtów, burmistrzów i prezydentów, z których czerpałem informacje o ich zarobkach.
2. Wojewódzkie dzienniki urzędowe - są w nich publikowane uchwały budżetowe gmin.
3. Statystyczne Vademecum Samorządowca zawierające podstawowe informacje o gminach.
4. Ustawa budżetowa na rok 2014.
 

21
Polityka lokalna / Zrewidujta portfel wójta
« dnia: Listopada 02, 2014, 23:10:49  »
Zrewidujta portfel wójta

W związku ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi przyjrzałem się wynagrodzeniom wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Według mnie wielu z nich zarabia za dużo.

Przygotowałem zestawienie zawierające wysokości rocznych wynagrodzeń 103 wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, stojących na czele gmin wiejskich, wiejsko-miejskich i miejskich - w tym miast na prawach powiatu.
 
Omawiane zestawienie umieściłem w pliku dostępnym tutaj, aby zachować ciągłość tekstu.

Wielkościami, które niewątpliwie należy brać pod uwagę przy ustalaniu i ocenie wynagrodzenia wójta, burmistrza czy prezydenta są liczba mieszkańców gminy oraz wysokość jej budżetu. Te bowiem parametry warunkują stopień trudności zarządzania gminą i rozmiar odpowiedzialności spoczywającej na zarządcy. Dlatego, tworząc zestawienie, informacje na temat zarobków każdego samorządowca poprzedziłem danymi o ludności i budżecie gminy, którą kieruje.

Sporządzone w opisany sposób krótkie charakterystyki gmin i ich gospodarzy posortowałem rosnąco według liczby ludności.
 
Aby zestawienie było jak najbardziej reprezentatywne dla sytuacji płacowej polskich wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, zawarłem w nim dane dotyczące gmin o różnej liczbie ludności, umiejscowionych w różnych regionach naszego kraju.

Jako wartości bazowe do oceny wynagrodzeń wójtów, burmistrzów i prezydentów miast przyjąłem: wysokość wynagrodzenia premiera rządu polskiego, liczbę ludności naszego kraju i wysokość budżetu Rzeczypospolitej (pozycja 1 mojego zestawienia). Państwo polskie, podobnie jak gminy, jest organizacją społeczno-terytorialną. Jednak państwo polskie jest największą i najważniejszą tego typu strukturą skupiającą Polaków. Wobec tego premier rządu polskiego, jako naczelny administrator tej struktury, powinien mieć najwyższe wynagrodzenie spośród wszystkich polskich funkcjonariuszy publicznych z wyjątkiem prezydenta Rzeczypospolitej.
 
Wynagrodzenie premiera powinno być współmierne do jego obowiązków, jeżeli przyjąłem je jako wartość bazową przy ocenie zarobków samorządowców. A czy jest współmierne? Moim zdaniem tak. Wynagrodzenie jakie otrzymał polski premier w 2013 roku wynosiło - bez diet parlamentarnych - 198 771,24 zł. Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w Polsce wynosiło w 2013 roku 3 650,06 zł, co odpowiada rocznemu wynagrodzeniu w wysokości 43 800,72 zł. Zatem roczny zarobek polskiego premiera w 2013 roku stanowił równowartość 4,54 przeciętnego polskiego rocznego wynagrodzenia. Dla porównania: premier Wielkiej Brytanii zarobił w 2013 roku - wraz z dietami parlamentarnymi - równowartość 4,41 przeciętnego rocznego wynagrodzenia na Wyspach (wynagrodzenie roczne premiera: 142 000 GBP; przeciętne roczne wynagrodzenie: 32 188 GBP). [1], [2], [3], [4]

Łatwiej mi będzie komentować wynagrodzenia wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, jeżeli najpierw określę ile według mnie powinni oni zarabiać. W moim przekonaniu odpowiedni byłby poniższy taryfikator płac rocznych, uzależnionych od liczby ludności gminy, wyrażonych jako procent wynagrodzenia premiera (roczne wynagrodzenie premiera = 100%):

do 5 tys. mieszk. - do 50,00% (tj. do 99 385,62 zł w 2013 r.),
pow. 5 tys. do 10 tys. mieszk. - do 53,75% (tj. do 106 839,54 zł w 2013 r.),
pow. 10 tys. do 25 tys. mieszk. - do 57,5% (tj. do 114 293,46 zł w 2013 r.),
pow. 25 tys. do 50 tys. mieszk. - do 61,25% (tj. do 121 747,38 zł w 2013 r.),
pow. 50 tys. do 100 tys. mieszk. - do 65,00% (tj. do 129 201,31 zł w 2013 r.),
pow. 100 tys. do 250 tys. mieszk. - do 68,75% (tj. do 136 665,23 zł w 2103 r.),
pow. 250 tys. do 500 tys. mieszk. - do 72,50% (tj. do 144 109,15 zł w 2013 r.),
pow. 500 tys. do 1 mln mieszk. - do 76,25% (tj. do 151 563,07 zł w 2013 r.),
pow. 1 mln mieszk. - do 80,00% (tj. do 159 016,99 zł w 2013 r.).

Z zaproponowanego przeze mnie taryfikatora wynika, iż opowiadam się za tym, aby maksymalne roczne płace rządzących gminami mieściły się w przedziale od 50 do 80 procent rocznego wynagrodzenia premiera. Zgodnie z tym o czym pisałem wcześniej, 50 procent rocznego zarobku premiera w 2013 roku, to przeszło dwukrotność przeciętnego rocznego wynagrodzenia w tamtym czasie. Wynagrodzenie przeszło dwa razy wyższe od przeciętnego, równe połowie wynagrodzenia szefa rządu, jest moim zdaniem godziwą zapłatą dla dobrego wójta lub burmistrza gminy liczącej do 5 tys. mieszkańców.
 
A co by było, gdyby przyjęto prostą zasadę, że stosunek wynagrodzenia premiera do wynagrodzenia samorządowca ma być równy stosunkowi liczby ludności Polski do liczby ludności gminy, którą dany samorządowiec kieruje? Wówczas na przykład prezydent miasta stołecznego Warszawy (poz. 104 mojego zestawienia), które pod względem liczby ludności jest mniej więcej 22,4 raza mniejsze od Polski, zarabiałaby około 22,4 raza mniej od premiera. Czyli w 2013 roku otrzymałaby około 8,9 tys. zł, co odpowiadałoby miesięcznemu wynagrodzeniu w wysokości poniżej 740 zł brutto. To pokazuje, że taka reguła wynagrodzeniowa nie miałaby sensu.
 
Bez sensu byłaby również analogiczna reguła oparta na wielkości dochodów budżetowych państwa polskiego i gminy. Planowane dochody budżetowe Warszawy były w 2013 roku około 21,1 raza mniejsze od planowanych dochodów budżetowych państwa polskiego. Zatem w myśl omawianej reguły prezydent Warszawy powinna zarobić w 2013 roku niedorzeczną kwotę około 9,4 tys. zł, czyli mniej niż 785 zł brutto na miesiąc.
 
Pora bym przeszedł do omówienia konkretnych zarobków wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Użyte dalej określenia typu: "tylko", "najwyższe", "najniższe", "najwięcej", "najmniej" odnoszą się do wartości przedstawionych w moim zestawieniu - chyba że zaznaczam iż jest inaczej. Jeżeli, ktoś zna przykłady bardziej ekstremalne niż te ukazane przeze mnie, to zachęcam do podzielenia się z Czytelnikami i ze mną tą wiedzą.

Tylko dwóch ze stu trzech zarządzających gminami, uwzględnionych w moim zestawieniu, otrzymało w 2013 roku roczne wynagrodzenia brutto mieszczące się w limitach, jakie zaproponowałem w przedstawionym wyżej taryfikatorze. Są to: wójt gminy Platerówka w województwie dolnośląskim (pozycja 3 mojego zestawienia) oraz prezydent Pabianic w województwie Łódzkim (poz. 68).
 
O prezydencie Pabianic napiszę bardziej szczegółowo w dalszej części tekstu. Wójtem Platerówki zajmę się już teraz, gdyż wypłacono mu w 2013 roku najniższe wynagrodzenie odnotowane w moim zestawieniu. Wynosiło ono 87,4 tys. zł.

Platerówka, licząca niespełna 1,7 tys. mieszkańców, jest drugą od końca gminą w Polsce pod względem liczby ludności. Planowane dochody budżetowe Platerówki w 2013 roku były przeszło siedem razy niższe od analogicznych dochodów najmniejszej ludnościowo polskiej gminy, jaką jest Krynica Morska (poz. 2). Jednak nie z tych powodów włodarz Platerówki otrzymał w 2013 roku wynagrodzenie w wymienionej wysokości. Rada gminy Platerówka uchwałą z dnia 20 grudnia 2012 r. obniżyła wójtowi uposażenie, motywując swoją decyzję złą oceną wyników jego pracy. Obecnie toczy się w tej sprawie postępowanie przed sądem z powództwa wójta. [5], [6]
 
W 2012 roku, przed cięciem dokonanym przez radę gminy, wójt Platerówki zarobił 104,9 tys. zł.

Najwyższe wynagrodzenie spośród wszystkich samorządowców z mojego zestawienia otrzymał w 2013 roku wójt gminy Police w województwie zachodniopomorskim (poz. 57). Policki samorządowiec zarobił wówczas 211,7 tys. zł, czyli o prawie 13 tys. zł więcej niż polski premier. Gmina Police, zamieszkiwana w 2012 roku przez nieco ponad 42 tys. osób jest niewątpliwie większa od Platerówki, jednak nie należy do największych gmin w Polsce - nie tylko pod względem ludności, ale także dochodów budżetowych (skądinąd wysokich, jeżeli przeliczy się je na jednego mieszkańca).

Jeżeli chodzi o rekordy, to mam jeszcze pewną niespodziankę, ale zostawiam ją na później.

A teraz spójrzmy jak kształtowały się wynagrodzenia samorządowców w poszczególnych kategoriach wielkościowych gmin, jakie przyjąłem w zaproponowanym wyżej taryfikatorze.

Spośród zarządzających gminami liczącymi do 5 tys. mieszkańców (poz. 2 - 17) najmniej zarobił w 2013 roku opisany już przeze mnie wójt dolnośląskiej gminy Platerówka, a najwięcej - to jest prawie 158 tys. zł - burmistrz gminy Nowe Warpno w województwie zachodniopomorskim (poz. 4). Nowe Warpno zamieszkiwały w 2012 roku 1 692 osoby, czyli o 37 więcej niż gminę Platerówka. Ale planowane dochody budżetowe Nowego Warpna były prawie 3-krotnie wyższe niż gminy na Dolnym Śląsku.

Być może część zarządzających gminami o liczbie ludności mieszczącej się w przedziale powyżej 5 tys. do 10 tys. (poz. 18 - 34) z wyższością patrzy na swojego kolegę stojącego na czele gminy Drohiczyn (6,7 tys. mieszkańców; poz. 23) w województwie podlaskim, który w 2013 roku zarobił "zaledwie" 112,5 tys. zł. Największym krezusem w tym towarzystwie jest wójt liczącej 9,8 tys. mieszkańców gminy Somonino w województwie pomorskim (poz. 34). Wynagrodzenie jakie dostał w 2013 roku wynosiło około 176,5 tys. zł.

Jeżeli chodzi o wynagrodzenie szefów gmin w których mieszka powyżej 10 tys. ale nie więcej niż 25 tys. osób (poz. 35 - 46), to na dole drabiny wynagrodzeń znalazł się tutaj burmistrz gminy Brześć Kujawski w województwie kujawsko-pomorskim (poz. 36), który w 2013 roku otrzymał 121,9 tys. zł. Jego gmina liczyła w 2012 roku 11,6 tys. mieszkańców. Na szczycie drabiny znalazł się wójt gminy wiejskiej Bochnia (19,1 tys. mieszkańców; poz. 42) w województwie małopolskim, który w 2013 roku zainkasował prawie 166 tys. zł.

Jakie zapłaty pobrali w 2013 roku zawiadujący gminami o liczbie ludności mieszczącej się w zakresie powyżej 25 tys. do 50 tys. (poz. 47 - 60)? Najniższą, w kwocie 135,6 tys. zł, otrzymał burmistrz gminy Wieluń w województwie Łódzkim (poz. 51) liczącej w 2012 roku niespełna 32,7 tys. mieszkańców. Rekordzistą nie tylko w tej grupie, ale i w całym moim zestawieniu jest burmistrz gminy Police w województwie zachodniopomorskim (poz. 57). O burmistrzu Polic i jego gminie pisałem już wcześniej, więc przypomnę tylko że w 2013 roku zarobił 211,7 tys. zł.

Pora wziąć na warsztat zarobki sterników gmin, zamieszkałych przez więcej niż 50 tys. ale nie więcej niż 100 tys. osób (poz. 61 - 77). Najniższe wynagrodzenie w tym gronie samorządowców uzyskał w 2013 roku prezydent nieco ponad 68-tysięcznych Pabianic w województwie łódzkim (poz. 68). Wyrażało się ono kwotą 127,4 tys. zł. Jak wspomniałem wcześniej jest to jedno z dwóch wynagrodzeń mieszczących się w granicach przyjętych w moim taryfikatorze. Na przeciwnym biegunie znalazł się prezydent liczącego prawie 98 tys. mieszkańców Grudziądza (poz. 77) w województwie kujawsko-pomorskim, który uzyskał z kasy miejskiej w 2013 roku 210,5 tys. zł. Warto zwrócić uwagę, że planowane na 2013 r. dochody budżetowe Grudziądza były przeszło 3 razy wyższe od dochodów Pabianic.

Doszliśmy do zarządców gmin, których populacje mieszczą się w przedziale powyżej 100 tys. do 250 tys. (poz. 78 - 93). Prezydent liczącej 142,3 tys. mieszkańców Rudy Śląskiej (poz. 84) w województwie śląskim zarobiła w 2013 roku 148,5 tys. zł. Być może pani prezydent czuje się jak kopciuszek, gdy porównuje swój zarobek z wynagrodzeniem prezydenta Kalisza (poz. 79) w województwie wielkopolskim, który w 2013 roku otrzymał z miejskiego skarbca 184,7 tys. zł. Zwróćmy uwagę, że Kalisz ustępuje Rudzie Śląskiej zarówno pod względem liczby ludności jak i dochodów budżetowych.

Jakie emocje mogą wzbudzić zarobki gospodarzy gmin liczących powyżej 250 tys. lecz nie więcej niż 500 tys. mieszkańców (poz. 94 - 99)? Być może wrażliwsi Czytelnicy uronią łezkę nad losem prezydenta prawie 295-tysięcznego Białegostoku (poz. 94), którego miasto wynagrodziło w 2013 roku kwotą "zaledwie" 158 tys. zł. Być może oklaskami będzie przyjęta informacja, że wynagrodzenie prezydenta zamieszkałej przez 361,3 tys. mieszkańców Bydgoszczy (poz. 97) wynosiło w 2013 roku 171,6 tys. zł. Mnie zaś irytuje prezydent Lublina (poz. 96), bowiem kamufluje w oświadczeniach majątkowych swoje zarobki z tytułu pełnienia funkcji samorządowej podając jedynie łączne kwoty dochodów, które uzyskuje nie tylko z urzędu miasta.

Czas na wycieczkę po metropoliach. Sprawdzimy teraz zarobki włodarzy gmin o liczbie ludności większej niż 500 tys. jednak nie przekraczającej 1 mln. W programie wycieczki: Poznań, Wrocław, Łódź i Kraków (poz. 100 - 103). Najwyższe wynagrodzenie z kierujących wymienionymi miastami otrzymała w 2013 roku prezydent Łodzi (719 tys. mieszk.; poz. 102). Wynosiło ono 172 tys. zł i zawierało nagrodę jubileuszową. Prezydenci Poznania (550,7 tys. mieszk.; poz. 100), Wrocławia (631,2 tys. mieszk.; poz. 101) i Krakowa (758,3 tys. mieszk.; poz. 103) otrzymali podobne wynagrodzenia mieszczące się w przedziale od 158,5 tys. do 159,7 tys. zł.

Pozostała nam jeszcze do omówienia kategoria "king size", czyli obejmująca gminy liczące powyżej 1 mln mieszkańców. Mamy w Polsce tylko jedną taką gminę i jest nią oczywiście miasto stołeczne Warszawa (poz. 104) zamieszkiwane przez ponad 1,7 mln osób. Prezydent Warszawy, zatrudniona nie tylko w stołecznym ratuszu, stosuje tę samą niedobrą praktykę co jej kolega z Lublina, to znaczy wpisuje do oświadczeń majątkowych tylko łączne wartości dochodów. Od kogoś takiego jak prezydent stolicy Polski należałoby oczekiwać większej przejrzystości w informowaniu o kwotach pobieranych z tytułu pełnienia funkcji publicznej.
 
Z artykułu opublikowanego w "Rzeczypospolitej" wynika, że prezydent Warszawy zarobiła w 2013 roku w urzędzie miasta 160 tys. zł. Jest to suma o zaledwie 0,6% wyższa od maksimum jakie zaproponowałem w moim taryfikatorze dla zarządcy gminy wielkości naszej stolicy. [7]
 
Nad zarobkiem stołecznej prezydent można by przejść do porządku dziennego, gdyby nie to że w Warszawie funkcjonuje rozbuchana pod względem etatowym struktura samorządowa. W stolicy urzęduje między innymi osiemnastu burmistrzów dzielnic. W 2013 roku szesnastu z nich otrzymało roczne wynagrodzenia w wysokości od 150,4 tys. do 240,3 tys. zł. Tak, tak - 240,3 tys. zł, a dokładnie: 240 256,67 zł.  Taką iście bajońską kwotę pobrał burmistrz dzielnicy Żoliborz (48,3 tys. mieszkańców). Nie ma go w moim zestawieniu, gdyż nie kieruje gminą, tylko jednostką pomocnicza miasta stołecznego Warszawy. Ale gdyby się w nim znalazł, to właśnie on miałby prawo przywdziać żółtą koszulkę lidera.

Wynagrodzenie Żoliborskiego "sołtysa", który zgarnął do kieszeni o przeszło 50% więcej od swojej warszawskiej zwierzchniczki i o prawie 21% więcej od premiera po prosu mnie powaliło.

Omówione wcześniej zarobki burmistrza gminy Police (poz. 57) i prezydenta Grudziądza (poz. 77) - także górujące nad wynagrodzeniem premiera - nieźle mną wstrząsnęły.
 
Ale irytują mnie również wynagrodzenia, jakie w 2013 roku otrzymali gospodarze gmin Nowe Warpno (poz. 4), Karpacz (poz. 18), Ciepielów (poz. 21), Przodkowo (poz. 27), Duszniki (poz. 29), Rzgów (poz. 33) i Somonino (poz. 34). Wspomniane gminy są małe. Każda z nich jest ludnościowo tysiące razy mniejsza od Polski. Planowane dochody budżetowe każdej z nich były w 2013 roku tysiące razy niższe od planowanych dochodów budżetowych państwa polskiego. Tymczasem rządzący nimi wójtowie lub burmistrzowie zarobili w 2013 roku kwoty brutto wynoszące od 78 do 89% wynagrodzenia polskiego premiera - w liczbach bezwzględnych: od 155,8 tys. do 176,5 tys. zł. Powtarzam: koncepcja by stosunek zarobków premiera do zarobków wójta czy burmistrza był równy stosunkowi liczby ludności Polski do liczby ludności gminy nie ma sensu. Tak jak nie ma sensu by rozpatrywany stosunek zarobków był równy stosunkowi dochodów budżetowych państwa polskiego i gminy. Jednak relacje wynagrodzeń włodarzy siedmiu wzmiankowanych gmin do wynagrodzenia polskiego premiera są patologiczne i kuriozalne, nawet jeżeli są to championi samorządności lokalnej.

Być może Czytelnik pomyśli: "Rzeczywiście, wójt tej czy innej gminy zarabia w ciągu roku o kilkadziesiąt tysięcy za dużo. Ale w skali wielomilionowych dochodów budżetu gminy to zaledwie ułamek procenta. Czy warto wobec tego zawracać sobie tym głowę?".
 
Moim zdaniem warto.
 
Zbyt wysokie wynagrodzenie wójta, burmistrza czy prezydenta bardzo często ciągnie w górę uposażenia pozostałych notabli w jego gminie. Na przykład w 8-tysięcznej gminie Przodkowo (poz. 27) wójt zarobił w 2013 r. 160,8 tys. zł a sekretarz gminy 104,8 tys. zł. Natomiast w podobnej wielkościowo gminie Wiśniowa (poz. 28), gdzie wynagrodzenie wójta wynosiło w 2013 roku 113,8 tys. zł, sekretarz gminy zarobił 72 tys. zł.
 
Zawyżone wynagrodzenie jednego wójta czy burmistrza rozzuchwala i demoralizuje także jego kolegów po fachu z innych gmin. Uruchamia bowiem u nich myślenie: "Skoro wójtowi Kalafiorowa radni dali taką pensję, to ja burmistrz Brokułowa też powinienem tyle dostać". Poza tym ten kilkudziesięciotysięczny nadmiar wynagrodzenia wójta, burmistrza czy prezydenta to wcale nie taka bagatelna kwota. Za te pieniądze można chociażby kupić kilkanaście laptopów dla szkoły, albo przeprowadzić remont w ośrodku zdrowia. Myślę, że mieszkańcy gmin mających taki problem z zarobkami włodarzy potrafią wskazać społecznie pożyteczne cele, które każdego roku można zrealizować za wspomnianą kwotę.

A co z zagrożeniem korupcją? Może wyższe wynagrodzenie skuteczniej chroni zarządzającego gminą przed pokusą brania w łapę? Według mnie godziwe wynagrodzenie chroni, ale zawyżone działa odwrotnie. Funkcjonuje tutaj mechanizm podobny jak w przypadku obżarstwa, które rozpychając żołądek powoduje chorobliwe zwiększenie apetytu.

Warto wiedzieć, że warunki i sposób wynagradzania wójtów, burmistrzów i prezydentów miast określają:
- ustawa z dnia 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym (Dz.U. z 2013 r. poz. 594), [8]
- ustawa z dnia 21 listopada 2008 r. o pracownikach samorządowych (Dz.U. z 2014 r. poz. 1202), [9]
- rozporządzenie rady ministrów z dnia 18 marca 2009 r. w sprawie wynagradzania pracowników samorządowych (Dz.U. z 2013 r. poz. 1050). [10]

Przedstawione wyżej absurdy zarobkowe świadczą o jakości wymienionych aktów prawnych.

Ciąg dalszy w następnym poście.

 

22
Polityka krajowa / Odp: [Ogólne] Chcieliście PO, to macie cz. 6.
« dnia: Września 09, 2014, 00:20:17  »
Premier Ewa

wp.pl

Choć Gad umknął z Warszawy, nie rzuca oręża -
Wszak Ewa jest podatna na podszepty Węża.

23
Polityka krajowa / Przewodniczący Donald Dymitrow
« dnia: Sierpnia 31, 2014, 12:34:55  »
Przewodniczący Donald Dymitrow

30 sierpnia 2014 roku Donald Tusk został wybrany na przewodniczącego Rady Europejskiej, czyli europejskiego niby prezydenta.

Od razu po tej nominacji dyżurni komentatorzy zaczęli ją przedstawiać jako potwierdzenie pozycji Polski w Unii Europejskiej i wyraz uznania dla osobistych walorów elekta.

Przeanalizujmy sprawę na chłodno. Co mogło zadecydować o wyborze Tuska i kto na tym naprawdę skorzysta?

Należy pamiętać, że główne ośrodki określające kierunki polityki Unii Europejskiej umiejscowione są faktycznie poza jej oficjalnymi instytucjami. Tymi ośrodkami są władze Niemiec i Francji. Przy czym obecnie w niemiecko-francuskim tandemie coraz większą rolę odgrywają Niemcy.

W moim przekonaniu niby prezydent Tusk, wybrany przy niemieckiej protekcji, ma być figurantem firmującym swoją osobą decyzje inspirowane przez rzeczywiste kierownictwo Unii Europejskiej.

Dotyczyć to może zwłaszcza egoistycznej i kunktatorskiej polityki Niemiec i Francji wobec agresywnych działań Rosji. Obecnie Moskwa pożera Ukrainę, która do Unii nie należy. Jednak zachęcona biernością Europy może następnie zwrócić swe kły ku krajom bałtyckim i Polsce.

Tusk w ostatnim czasie śmielej i wyraźniej artykułował na forum europejskim obawy i postulaty związane z rosyjskim ekspansjonizmem. Powołanie Tuska na stanowisko niby prezydenta Europy prawdopodobnie złagodzi jego zdecydowanie w sprawach rosyjskich oraz osłabi skuteczność apelów wschodnioeuropejskich członków Unii. Niemcy i Francja będą teraz mogły wobec Polski, Litwy, Łotwy i Estonii użyć argumentu: "Wybrany z waszego grona przewodniczący uważa wasze lęki tyczące się Rosji za przesadzone.".

Instrumentem skutecznie moderującym poczynania Tuska w roli przewodniczącego Rady Europejskiej może być perspektywa wyboru na drugą kadencję oraz wynagrodzenie wynoszące przeszło 298 tys. euro rocznie, czyli zbliżone do uposażenia prezydenta Stanów Zjednoczonych zarabiającego 400 tys. dolarów na rok.

To naprawdę imponująca płaca, jeżeli weźmie się pod uwagę, że Polak Tusk ma tyle do powiedzenia w niemiecko-francuskiej Unii Europejskiej ile Bułgar Georgi Dymitrow w stalinowskim Kominternie.

24
Polityka krajowa / Odp: [Ogólne] Chcieliście PO, to macie cz. 6.
« dnia: Czerwca 27, 2014, 23:27:35  »
 Świńskie ryje i wołowe policzki
 
Syf, kiła i mogiła – w takich czasach żyję,
Gdy wołowe policzki jedzą świńskie ryje.
 
Choć niemałe dochody inny z ryjów ma,
Za publiczne pieniądze stawia foie gras.
 
Brak umiaru, korupcja, obłudna ekskuza –
Trzeba całą tę trzodę posłać do szlachtuza.
 

25
Polityka krajowa / Odp: [Ogólne] Chcieliście PO, to macie cz. 6.
« dnia: Czerwca 22, 2014, 03:41:18  »
Królowie życia za publiczne pieniądze

Odpryskiem obecnej afery podsłuchowej jest kwestia źródła z jakiego sfinansowano biesiadę, przy której odbywała się rozmowa Marka Belki, Bartłomieja Sienkiewicza i Sławomira Cytryckiego. 21 czerwca dziennik "Fakt" opublikował zdjęcie faktury, z której wynika że za wyszukane potrawy i napoje zapłacono pieniędzmi Narodowego Banku Polskiego. Koszt usługi gastronomicznej wynosił 1 435 zł brutto.

Dyrektor departamentu komunikacji i promocji NBP Marcin Kaszuba na łamach "Faktu" wyjaśnia, że "Koszty zostały pokryte z funduszu przeznaczonego na cele reprezentacyjne, który jest finansowany z pieniędzy zarobionych przez NBP. A nie z pieniędzy podatników!". Marne to jednak tłumaczenie, bowiem NBP jest instytucją państwową i dlatego jego środki są pieniędzmi płacących podatki. Ponadto z zysków NBP dokonywane są wpłaty do budżetu państwa. Zatem pieniądze, które polski bank centralny przeznacza na niepotrzebne imprezki mogłyby powiększyć pulę tych wpłat. [1], [2], [3]

Z kronikarskiego obowiązku nadmienię, że panowie dygnitarze podczas wspomnianej biesiady w warszawskiej restauracji "Sowa i Przyjaciele" raczyli się między innymi: ośmiornicą, carpaccio z matjasa holenderskiego, kawiorem z anchois i z łososia, tatarem, carpaccio z mlecznej jagnięciny, świeżymi szparagami, grillowanym kozim serem, a także policzkami i ogonami wołowymi. To wszystko podlali wódeczką oraz czerwonym winiaszem Château Musar rocznik 2004.

Zastanawiając się jakie konsekwencje powinien ponieść prezes Marek Belka za opłacenie pieniędzmi NBP bibki dla siebie i swoich kompanów, przypomniałem sobie nagłośnioną sprawę niejakiego Arkadiusza K. Choremu psychicznie i ubezwłasnowolnionemu Arkadiuszowi K. sąd wymierzył karę pięciu dni pozbawienia wolności za kradzież wafelka o wartości 99 gr. Przypomnę: uczta notabli kosztowała podatników 1 435 zł. Jeżeli zatem prezes Belka byłby sądzony według tej samej miary co Arkadiusz K., to trafiłby do paki na prawie 20 lat. [4]

Być może znajdą się "oświeceni" obrońcy owych trzech muszkieterów, którzy będą mnie uświadamiali, że tak naprawdę nic się nie stało, że te 1 435 zł w skali finansów państwa to po prostu pryszcz. Poproszę ich by to samo powiedzieli rodzicom dzieci będących w terminalnej fazie choroby nowotworowej. Kwota jaką ów dygnitarski tercet przeżarł i przepił w ciągu kilku godzin odpowiada kosztowi przeszło tygodniowej opieki nad jednym takim dzieckiem sprawowanej przez hospicjum domowe. A mamy przecież w Polsce tabuny oficjeli. Ile takich biesiad nie za swoje odbywa się w ciągu miesiąca? Ile każdego roku? [5]

Wstyd panowie dostojnicy! I panie zapewne też. Nie żałuję wam - żryjcie, chlajcie i kopulujcie. Ale za własne pieniądze! Stać was na to.
 


26
Polityka krajowa / Odp: [Ogólne] Chcieliście PO, to macie cz. 6.
« dnia: Czerwca 06, 2014, 23:24:16  »
Tuskowie zgarnęli sto tysiaków

Sto tysięcy złotych zarobiła w 2013 roku żona premiera - Małgorzata Tusk - na opublikowaniu sygnowanej jej nazwiskiem biograficznej książki "Między nami".

Tak wynika z oświadczenia majątkowego Donalda Tuska, które jest dostępne na stronach internetowych Sejmu i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jeżeli Małgorzata Tusk zarobiła 100 tys. zł, to zarobił je także premier Donald Tusk, gdyż w małżeństwie Tusków panuje wspólność majątkowa, o czym można się dowiedzieć ze wspomnianego oświadczenia. Wspólność majątkowa Tusków powoduje, że decyzje finansowe Pani Małgorzaty obciążają - w przenośni i dosłownie - także konto Donalda Tuska. [1], [2]

Moim zdaniem działalność literacka Małgorzaty Tusk może być powodem do podejrzeń korupcyjnych, które kładą się cieniem również na osobie premiera. Wiadomo, że honoraria za wygłoszenie wykładu czy napisanie artykułu lub książki bywają - delikatnie mówiąc - zakamuflowaną formą niewłaściwego okazywania wdzięczności. Książka premierowej ukazała się nakładem Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak Sp. z o.o. Funkcję prezesa zarządu "Znaku" pełni Henryk Woźniakowski. Woźniakowski jest bratem posłanki do Parlamentu Europejskiego Róży Marii hrabiny von Thun und Hohenstein. Pani hrabina, przedstawiająca się w Polsce jako Róża Thun, została w 2009 i w 2014 roku wybrana do Europarlamentu z listy Platformy Obywatelskiej. A kto rządzi w Platformie, to w naszym kraju wiedzą chyba nawet dzieci z pierwszej klasy podstawówki. [3], [4], [5], [6]

Sto procent udziałów w spółce "Znak" ma Fundacja na rzecz Chrześcijańskiej Kultury Społecznej im. Hanny Malewskiej, której prezesuje Tadeusz Syryjczyk - minister w rządach Tadeusza Mazowieckiego i Jerzego Buzka, działacz Unii Demokratycznej i Unii Wolności, a więc osoba z kręgów zbliżonych do środowiska politycznego Platformy Obywatelskiej. [7], [8]

Problemem jest nie tylko to za co Tuskowie dostali pieniądze, ale również to z czyjej kieszeni je wyjęto. Wydawca zazwyczaj wykłada pieniądze na opublikowanie książki, jednak później dąży do tego by je odebrać od nabywców - oczywiście z narzutem uwzględniającym jego zysk i honoraria autora. I tu ważna informacja: koszty wydania "dzieła" Małgorzaty Tusk są pokrywane z pieniędzy podatników. Wystarczy przejrzeć dostępne w sieci strony lub katalogi bibliotek publicznych aby przekonać się, że wiele z nich nabyło pozycję autorstwa premierowej. Czyli i ja i Ty Drogi Czytelniku oddający pieniądze fiskusowi, czy tego chcemy czy nie chcemy, jesteśmy mecenasami radosnej twórczości Pani Małgorzaty. [9], [10], [11]

Skupiłem się na bibliotekach. A ile instytucji państwowych i samorządowych zakupiło tę książkę z przeznaczeniem na przykład na upominki okolicznościowe dla pracowników?

Zastanówmy się: co zatem mogli zrobić Tuskowie, by świat poznał Małgorzatę Tusk jako autorkę grubych książek i żeby przy tym nie narazili się na podejrzenia o niecne postępki.

Po pierwsze, mogli zawrzeć umowę o rozdzielności majątkowej, choć byłby to zabieg prawny, który faktycznie niewiele by zmieniał. Po drugie, premierowa mogła podpisać umowę z innym, niepowiązanym ze środowiskiem Platformy wydawnictwem. Po trzecie, Tuskowa mogła opublikować książkę po odejściu męża ze stanowiska - miałaby wtedy szansę napisać dzieło pełniejsze, z ciekawszym i głębszym epilogiem.

Dzięki wynagrodzeniu za książkę oficjalny dochód Donalda i Małgorzaty Tusków wzrósł w 2013 roku do kwoty 343 945,16 zł, czyli był aż o 41 procent wyższy niż w roku 2012. [12]

Warto wspomnieć, że Michelle Obama wydała w 2009 roku podobną książkę ocieplającą wizerunek amerykańskiej pary prezydenckiej, ale dochody z jej sprzedaży przeznaczyła na Fundację Parków Narodowych. [13]

Nie dysponuję materiałami upoważniającymi mnie do sformułowania wniosku, że wydanie książki Małgorzaty Tusk związane było ze złamaniem prawa. Uważam jednak, że premier dopuszczając do opublikowania utworu swojej małżonki w opisanych wyżej okolicznościach na pewno naruszył niepisane zasady dobrej praktyki pełnienia funkcji publicznych.

Oczywiście nie liczę na to, by osoba o mentalności Donalda Tuska podała się z tego powodu do dymisji. Z całej tej sprawy wynika chyba tylko tyle, że jako wyborcy otrzymaliśmy kolejną z licznych przesłanek, by nie głosować na Platformę Obywatelską.


27
Polityka krajowa / Odp: Wybory do Europarlamentu
« dnia: Maja 31, 2014, 01:48:14  »
Unia Europejska i złoty deszcz

Obejrzałem orędzie premiera Tuska zachęcające Polaków do udziału w tegorocznych wyborach do Europarlamentu, zagłosowałem oddając głos nieważny, dowiedziałem się o frekwencji i zamyśliłem się. Kiedy myślałem nasuwały mi się nieodparte skojarzenia ze złotym deszczem, obejmujące wiele znaczeń tego określenia.

Premier we wspomnianym orędziu między innymi powiedział:   

"...Kiedy walczyliśmy o polskie pieniądze w Europie, to wielkim atutem było, że Polacy wyglądali na zaangażowanych w europejskie sprawy (...). Jeżeli po tych wyborach miałoby się okazać, ze Polska, która dostała najwięcej ze wszystkich pieniędzy europejskich, jest równocześnie państwem o najniższej frekwencji w wyborach europejskich, to stracimy kilka bardzo poważnych atutów.". [1], [2]

Na podstawie tych słów poniektórzy mogą odnieść wrażenie, że Polska dostaje jakieś gigantyczne fundusze z Unii Europejskiej, że spada na nas autentyczny złoty deszcz. A jak jest naprawdę? Z danych ministerstwa finansów wynika, że Polska w ciągu 119 miesięcy od wstąpienia do Unii, to jest do końca marca 2014 roku, otrzymała z Brukseli 63,2 mld euro. Przy czym jest to kwota netto, czyli po odliczeniu składek Polski i zwrotów do budżetu UE. Zatem Polska dostawała w tym czasie średnio 6,37 mld euro na rok, rozumiany jako okres 12-miesięczny. [3]

PKB Polski w 2005 roku wynosiło 983 302 mln zł, a w 2013 roku - 1 635 746 mln zł. Średni kurs euro w 2005 roku był równy 4,0254 zł, a w roku 2013 - 4,1975 zł. Wobec tego obliczona wyżej przeciętna roczna dotacja z UE stanowi około 2,6% PKB z roku 2005, oraz około 1,6% PKB z roku 2013. Z tego wynika, że ów europejski deszcz pieniędzy, to w istocie kapuśniaczek z lekka tylko zraszający glebę polskiej gospodarki. [4], [5]

Ponadto wzmiankowany bilans ministerstwa finansów nie uwzględnia strat, jakie ponosi Polska w następstwie ograniczeń nakładanych przez UE. Myślmy trzeźwo: na tym świecie mało kto daje pieniądze bezinteresownie, zwłaszcza w sferze polityki międzynarodowej. Płatnicy funduszy europejskich chcą za ich cenę załatwiać przede wszystkim swoje interesy, a nie zaspokajać potrzeby beneficjentów. Dlatego gadanie premiera o wysokiej frekwencji w wyborach do Europarlamentu jako o "poważnym atucie" w negocjacjach o pieniądze z Unii było bajką dla grzecznych dzieci.

Po co Tusk raczył Polaków tą bajeczką? Jego przekaz miał zachęcić do głosowania na Platformę Obywatelską naiwnie proeuropejską część zwolenników tego ugrupowania. Chodziło o to by u tak zwanego leminga zakiełkowała myśl: "Jestem ze Europą i Tusk jest za Europą. Tusk apeluje by wziąć udział w eurowyborach, więc pójdę do urny i zagłosuję na Platformę.". Tym sposobem Tusk zadbał o przepływ funduszy z parlamentu Europejskiego do kieszeni jego partyjnych kompanów startujących w eurowyborach. A datki z pełnych kieszeni kompanów zasilą kasę Platformy.

Premier w swoim wystąpieniu stwierdził również:

"Nie mam żadnych wątpliwości, że bezpieczna Polska - to Polska zakorzeniona w zjednoczonej Europie. To znaczy, że samo istnienie w Unii Europejskiej (wytłuszczenie moje) jest największym gwarantem naszego bezpieczeństwa.".

Stosując ten schemat rozumowania Donald Tusk mógłby również powiedzieć:

"Nie mam żadnych wątpliwości, że samo piastowanie przeze mnie urzędu premiera jest gwarancją bezpieczeństwa Polski, niezależnie od tego czy sumiennie pracuję dla kraju czy pierdzę w stołek.".

Jednak w pewnym sensie rozumiem premiera i nawet współczuję mu. Kiedy bowiem wypowiadał przytoczoną wyżej kuriozalną opinię, na jego eleganckim garniturze nie obeschły jeszcze plamy od "złotego deszczu", który sprawił mu komisarz europejski ds. energii Günther Oettinger. Europejsko-niemiecki komisarz olał Tuska odrzucając 15 maja jego propozycję, by Unia, mając na uwadze nieprzewidywalność Rosji, dokonywała wspólnych zakupów gazu i ustalała jednakową cenę tego surowca dla wszystkich krajów członkowskich. Zawstydzony mokrymi plamami Tusk dawał więc w swoim wystąpieniu do zrozumienia: "To nic. Najważniejsze, że Europa w ogóle nas chce.". Tak, dla Tuska to ważne, bo zapewne liczy na intratną posadę w jakiejś unijnej instytucji, kiedy wreszcie dostanie zasłużonego kopniaka od polskich wyborców. [6]

Kiepskie orędzie premiera nie zachęciło Polaków do uczestnictwa w tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Do urn poszło niecałe 24% uprawnionych. Co było powodem tak niskiej frekwencji? [7]

Europejscy cmokierzy być może powiedzą, że Polacy są tak zadowoleni z Unii Europejskiej w jej obecnym kształcie oraz ze "złotego deszczu" unijnych subwencji, że nie widzą żadnej potrzeby istotnej zmiany i dlatego nie głosują, będąc przekonanymi, iż bez ich udziału też zostanie dokonany dobry wybór do Europarlamentu.

Ja to widzę inaczej. Uważam, że wśród tych przeszło 76% uprawnionych, którzy nie głosowali jest wielu, którzy zdają sobie sprawę, że Parlament Europejski to instytucja fasadowa o niewielkim wpływie na decyzje podejmowane w Unii. Jednocześnie rozumieją oni lub instynktownie czują, że Unia Europejska ma o wiele mniej z dobrej cioci niż wynika to z bajek brukselskich agitatorów. Ponadto są rozczarowani - nie bez racji - polską klasą polityczną i dlatego nie mają na kogo głosować.

Zgadzam się w dużym stopniu z oceną tych osób, ale jestem zdania, że nie głosując popełniają błąd. Powinny one - według mnie - zrobić to co ja: iść na wybory i oddać głos nieważny. Chcąc nie chcąc jesteśmy obywatelami europejskiego quasi państwa i ma ono ogromny wpływ na nasze życie - szacuje się, że nawet 75% prawa tworzonego w Polsce powstaje w związku z członkostwem w Unii Europejskiej. W skromnym arsenale środków dostępnych obywatelom Unii oddanie głosu nieważnego jest wyraźniejszym aktem sprzeciwu niż absencja wyborcza. Dwa, lub trzy procent głosów nieważnych można wytłumaczyć pomyłką głosujących, jednak kilkanaście czy kilkadziesiąt procent takich głosów daje do myślenia.

Przedstawię to o czym napisałem wyżej bardziej obrazowo: żeby olać europejskie straszydło, trzeba nie tylko wypuścić strumień "złotego deszczu", ale także skierować go we właściwe miejsce. Siusianie w wyborczą niedzielę pod krzaczkiem na grillowej polance daje marną szansę na zmiany.
 


28
Polityka krajowa / Odp: Wybory do Europarlamentu
« dnia: Maja 16, 2014, 17:02:03  »
Słodka polewa, czyli o Europarlamencie

Plakaty i spoty partii politycznych przypominają nam, że niebawem wybory do Parlamentu Europejskiego. Gdy przyjrzeć się tej instytucji uważniej, można dojść do wniosku, że przy wysokich kosztach funkcjonowania jej faktyczne kompetencje są dość skromne.

Budżet Parlamentu Europejskiego na 2014 rok wynosi blisko 1,756 mld euro. Organ ten liczy obecnie 766 posłów. Zatem rocznie na jednego posła przypada około 2,292 mln euro z budżetu Europarlamentu. Miarą bogactwa państwa, czy quasi państwa takiego jak Unia Europejska, jest produkt krajowy brutto na głowę mieszkańca (PKB per capita). PKB per capita Unii Europejskiej wynosił w 2013 r. około 25 990,84 euro. A więc budżet przypadający w 2014 r. na jednego europosła stanowi mniej więcej 89-krotność PKB per capita Unii Europejskiej. [1], [2], [3], [4]

Dla porównania: budżet Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej przypadający na jednego posła w 2014 r. to mniej więcej 21-krotność PKB per capita Polski w 2013 r. [5], [6]

Miesięczne uposażenie brutto europarlamentarzysty wynosi 7 665,31 euro - pomijam diety i inne bonusy. Zarabiający polską średnią krajową musiał pracować w 2013 roku na taką kwotę prawie 9 miesięcy, a zarabiający "wypasioną" średnią niemiecką - ponad 2 miesiące. Wobec tego jak na warunki polskie wynagrodzenie europosła jest doskonałe, a jak na realia niemieckie też całkiem dobre. [7], [8], [9], [10]

Ktoś pewnie pomyśli: "Przecież europosłowie wykonują odpowiedzialną pracę, więc nie ma co się zżymać, że dużo zarabiają". Ten kto tak uważa prawdopodobnie utożsamia zakres uprawnień parlamentów krajowych, z kompetencjami Parlamentu Europejskiego.

Tymczasem Parlament Europejski - w przeciwieństwie do parlamentów krajowych - nie posiada inicjatywy prawodawczej. Dlatego europarlamentarzyści nie mogą składać w Parlamencie Europejskim własnych projektów aktów prawnych. Europarlament może jedynie odrzucać lub uchwalać akty prawne skierowane do niego przez Komisję Europejską. Europosłowie mogą oczywiście zwracać się z wnioskami do Komisji Europejskiej o skierowanie pod obrady jakiegoś aktu prawnego, ale wnioski te nie mają dla Komisji mocy wiążącej. Parlament Europejski może także uchwalać rezolucje, w których apeluje, wyraża zaniepokojenie, potępia itp., lecz nie pociągają one za sobą żadnych skutków prawnych.

Europarlament - w odróżnieniu od parlamentów krajowych - nie ma prawa składać wniosków o wotum nieufności wobec poszczególnych komisarzy europejskich, będących w Unii odpowiednikami ministrów. Może wyłącznie przegłosować odwołanie całej Komisji Europejskiej, pełniącej funkcję unijnego rządu. Jednak do tej pory nigdy do tego nie doszło. [11], [12]

Czym jest w takim razie Parlament Europejski?

Według mnie jest w dużej mierze słodką polewą na nie zawsze zdrowych i smacznych pigułkach sporządzanych według receptur rzeczywistych przywódców Unii Europejskiej. Polewa ma czynić te pigułki łatwiejszymi do przełknięcia dla społeczeństw Unii.

Jest także Parlament Europejski wentylem bezpieczeństwa obniżającym społeczną presję nakierunkowaną na zmiany w systemie funkcjonowania Unii. Możemy czasem obejrzeć w mediach efektowne i zjadliwe wystąpienia europosłów krytykujących działania Unii Europejskiej. I wielu mieszkańców Unii poirytowanych jej poczynaniami tym się zadowala. Myślą sobie: "No, to jest właściwy człowiek na właściwym miejscu", "Wywalił kawę na ławę". A przecież te filipiki bardzo rzadko doprowadzają do zmian, jakich domagają się wygłaszający je mówcy.

Oprócz tego Parlament Europejski pełni funkcję doskonałej przystani dla wysadzonych z siodła lub starzejących się polityków krajowych. Ponadto Europarlament jest faktycznie jednym ze źródeł finansowania ugrupowań politycznych w państwach Unii, gdyż europosłowie zasilają daninami swoje krajowe partie.

Można pocieszać się faktem, że Polska na razie w gruncie rzeczy nie płaci za działania Europarlamentu, bo po dziesięciu latach członkostwa Rzeczypospolitej w Unii saldo bilansu przepływów finansowych pomiędzy Polską a Unią jest dla naszego kraju dodatnie. Jednak za jakiś czas ta sytuacja się zmieni. Poza tym wspomniany bilans nie uwzględnia strat, jakie poniosła Polska z tytułu niekorzystnych dla niej posunięć Unii Europejskiej. [13]

W tym miejscu wypada bym odpowiedział na pytanie: "Czego odnośnie Parlamentu Europejskiego chciałby autor?". Cóż, można brać pod uwagę dwie opcje: reformę albo likwidację. Nie potrafię jednoznacznie opowiedzieć się za jedną z nich. Ale chyba nie płakałbym po Europarlamencie. Członkami Unii Europejskiej są państwa, których władze posiadają mandat demokratyczny. Toteż wydaje mi się, że funkcje Parlamentu Europejskiego mogą równie dobrze (bądź równie źle) pełnić Rada Europejska i Rada Unii Europejskiej, czyli instytucje Unii w których skład wchodzą głowy państw lub szefowie rządów oraz ministrowie z krajów członkowskich. [14], [15]

Czy jednak decyzja o likwidacji Parlamentu Europejskiego jest w ogóle możliwa? Nie biorę tutaj pod uwagę zbrojnej rewolucji. W takim razie operacja ta musiała by być przeprowadzona z udziałem polityków działających w obecnym systemie władzy. O ile dla mnie, polsko-europejskiego szaraka Europarlament jest wspomnianą słodką polewą na aplikowanych mi przez Unię tabletkach, o tyle dla polityków Parlament Europejski jest rogiem obfitości, z którego chętnie czerpią korzyści. Czy wobec tego zechcą własnymi rękami ten róg obfitości odrzucić? Oj, marnie to widzę!

29
Polityka krajowa / Platforma jak trzy pułki Trynkiewiczów?
« dnia: Lutego 17, 2014, 00:44:22  »
Platforma jak trzy pułki Trynkiewiczów?

Media w ostatnich miesiącach bardzo wiele uwagi poświęcały sprawie wyjścia na wolność Mariusza Trynkiewicza. Trynkiewicz skończył 11 lutego 2014 roku odbywanie kary 25-ciu lat pozbawienia wolności za morderstwo na tle seksualnym czterech nastoletnich chłopców.

W dniu zakończenia odsiadki przez Trynkiewicza media, oprócz newsów na temat "bestii z Piotrkowa", przekazały jeszcze jedną informację, której nie nadały już takiego rozgłosu. Otóż według prof. Krystyny Iglickiej-Okólskiej - ekonomistki, demograf i rektor Uczelni Łazarskiego - z Polski w 2013 roku mogło wyemigrować przeszło 500 tys. mieszkańców. [1]

W listopadzie 2013 roku minęła szósta rocznica objęcia rządów przez Platformę Obywatelską. Jeśli wierzyć szacunkom prof. Iglickiej, to tamtego roku przeszło pół miliona Polaków spakowało manatki i uciekło z Platfolandu przekonawszy się że "dobra zmiana" i "inteligentny rozwój" obiecywane im przez tuskową ferajnę to jedynie cwane ściemy, wymyślone na potrzeby wabienia lemingów.

Trynkiewicz zabił swoje cztery ofiary w ciągu 26-ciu dni. Gdyby jego morderczy trans utrzymywał się na tym samym poziomie i nikt by go nie powstrzymał, to przez rok czasu pozbawiłby życia około 56 osób. Aby zatem w ciągu roku zmniejszyć populację naszego kraju o 500 tys. Polaków - czyli mniej więcej o tylu ilu zdaniem Iglickiej wyemigrowało z Polski w 2013 roku - potrzebnych byłoby ponad 8 900 Trynkiewiczów. Według kategorii wojskowych 8 900 ludzi to pod względem liczebności trzy pułki.

Wyobrażam sobie reakcje oburzenia części czytelników: "Jak można porównywać rzeczy tak różne jak emigracja i morderstwo?!". Odpowiadam: pod pewnym względem można. Platforma nie ma oczywiście na rękach krwi Polaków, którzy wyjechali z Ojczyzny. Emigranci mają się z reguły nienajgorzej, często lepiej niż mieli się w Polsce. Jednak skutek demograficzny dla naszego kraju jednostkowej emigracji i zabójstwa a la Trynkiewicz jest podobny - w obu przypadkach tracimy osobę młodą, witalną, zdolną do wytwarzania, teraz lub w przyszłości, polskiego bogactwa.

Zdaniem części specjalistów nikłe są szanse na to, aby osoby pokroju Mariusza T. wyleczyły się z sadyzmu i pedofilii. Dlatego wspomniani eksperci uważają, że jedyną formą terapii skutecznie zapobiegającą popełnianiu przez takie osoby przestępstw na tle seksualnym jest osłabienie ich popędu płciowego na przykład w wyniku chemicznej kastracji.

Natomiast ja uważam za mało prawdopodobne, aby Platforma Obywatelska zmieniła swój chorobliwy sposób postrzegania i uprawiania polityki. W związku z tym jestem przekonany, że najlepszą metodą ochrony Polski przed nieszczęsnymi skutkami pomysłów, działań i zaniechań Platformy jest wyborcza kastracja tego ugrupowania.

Co kilka lat trafia do naszych rąk narzędzie, przy którego pomocy możemy ten zabieg przeprowadzić. Jest nim karta do głosowania. Od nas zależy, czy zechcemy ją roztropnie wykorzystać.

30
Polityka krajowa / Polska wydmuchana za miedziaka?
« dnia: Lutego 07, 2014, 02:05:21  »
Polska wydmuchana za miedziaka?

Czy Państwo Polskie w latach 2002-2003 dało się wykorzystać Stanom Zjednoczonym za 15 mln dolarów?

Kto dałby się wykorzystać seksualnie za 0,18 promila swoich rocznych dochodów? Czy zapłata w podanej wysokości zrekompensowałaby ryzyko złapania grzybicy, rzęsistka, trypra albo innego HIV-a, czy zrekompensowałaby obniżenie samooceny i możliwość zszargania reputacji? Weźmy konkretny przykład: osoba zarabiająca rocznie 24 tys. zł (2 tys. zł miesięcznie) dostałaby za wyświadczoną usługę 4,32 zł. Zgodzić się na taką propozycję mógłby chyba tylko ktoś niepełnosprawny umysłowo, nieznający się na wartości pieniędzy lub jakiś zdegenerowany, spłukany z kasy nałogowiec, upatrujący w tym szansy zdobycia grosiwa na zaspokojenie swoich chorobliwych skłonności.

Z artykułu Adama Goldmana, zamieszczonego w "Washington Post" wynika, że Polska w latach 2002-2003, w wyniku decyzji jej władz, dała się wydymać Stanom Zjednoczonym za wspomnianą cenę 0,18 promila rocznych dochodów.

Czym dla człowieka są jego roczne dochody, tym dla państwa są roczne dochody sektora finansów publicznych. Na dochody sektora finansów publicznych składają się dochody podsektorów: rządowego, samorządowego i ubezpieczeń społecznych. W 2003 roku dochody sektora finansów publicznych w Polsce liczone w cenach bieżących wynosiły 83,439 mld dolarów. 0,18 promila tych dochodów to wspomniana na wstępie kwota 15 mln dolarów. Tyle właśnie, według Goldmana, zapłacili Polsce Amerykanie. Ów ochłap pieniężny dostarczyli jakoby na początku 2003 roku w dwóch kartonowych pudłach do siedziby Agencji Wywiadu. Miała to być cena za udostępnienie przez Polskę willi i sąsiadującego z nią budynku na terenie ośrodka szkolenia wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach. Funkcjonariusze amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) urządzili tam podobno więzienie z katownią, gdzie przetrzymywali i przesłuchiwali podejrzanych o działalność terrorystyczną. W celu wydobycia zeznań osadzeni w Kiejkutach byli rzekomo poddawani torturom takim jak: bicie po twarzy, pozbawianie snu, podtapianie (osławiony waterboarding), pozorowanie egzekucji, wiercenie dziur w głowie. [1], [2]

Dlaczego Amerykanie mieliby lokować swoje katownie dla domniemanych terrorystów poza granicami USA?

Zapewne dlatego by utrudnić wspólnikom uwięzionych ich odnalezienie. Wspólnicy mogliby szukać osadzonych, by zmniejszyć niebezpieczeństwo wsypy. Zarówno USA jak i wiele krajów ze Stanami współpracujących, to dla ekstremistów islamskich obcy, nieprzyjazny teren. Gdyby zatem odnaleźli pojmanych kompanów, to raczej nie chcieliby ich odbijać, tylko zlikwidować - niewykluczone, że razem z więzieniem i przyległościami. W przypadku zastosowania takiej poszerzonej opcji likwidacyjnej, zastraszyliby obywateli państwa, które działa przeciwko ich interesom. To dla terrorystów byłoby również cenną korzyścią. Mogłoby też być tak, że kompani osadzonych daliby sobie spokój z więzieniem i w odwecie zaatakowaliby inne obiekty w kraju, gdzie znajdowała się katownia.

Umiejscowienie więzień dla ekstremistów islamskich poza terytorium Stanów Zjednoczonych kierowałoby zagrożenia związane z opisanymi wyżej akcjami terrorystów na obszary niezamieszkałe przez obywateli USA. W przypadku katowni w Kiejkutach zagrożenie zostałoby skierowane na Polskę.

Ktoś może częściowo podważać to co napisałem kontrargumentem, że zabicie współtowarzyszy odstraszyłoby następnych chętnych do zasilenia szeregów terrorystów. Odpowiem, że raczej nie, gdyż wielu z nich wstępuje do grup terrorystycznych godząc się z możliwością śmierci w zamachu samobójczym lub w walce i koniec z rąk ideowych pobratymców jest dla nich również śmiercią w imię wyznawanych wartości.

Poza tym, jeżeli Amerykanie organizowali więzienia dla terrorystów w państwach trzecich i tym samym przerzucili część odpowiedzialności na te państwa, to sprytnie odwrócili uwagę międzynarodowej opinii publicznej od siebie, jako inspiratora i głównego wykonawcy bezprawnych i kontrowersyjnych etycznie działań. Przykładem może być właśnie szum, jaki wytworzył się wokół Polski w związku z podejrzeniami dotyczącymi ośrodka w Starych Kiejkutach.

Ponadto ściganie i sądzenie funkcjonariuszy CIA podejrzanych o stosowanie tortur komplikuje się w przypadku, gdy dopuszczali się oni tych przestępstw poza granicami Stanów Zjednoczonych.

Torturowanie ludzi nie jest czynem chwalebnym i chyba każdy normalny człowiek czuje opór przed zadawaniem cierpień drugiemu człowiekowi. Jednak w państwie demokratycznym interes narodu, rozumianego jako ogół obywateli, jest dobrem najwyższym. Dla każdego państwa demokratycznego istotnym ogniwem interesu narodowego jest zapewnienie bezpieczeństwa jego obywateli. O ile można uznać, że po zamachach z 11 września 2001 roku torturowanie podejrzanych o terroryzm leżałoby w interesie Amerykanów, o tyle współudział w tym procederze Polaków za absurdalną cenę 15 mln dolarów z pewnością rozmijałby się z polskim interesem narodowym. Dlatego warto się zapytać, czy w zamian za umożliwienie Amerykanom zorganizowania katowni w Kiejkutach - jeżeli taki fakt miał miejsce - uzyskaliśmy od nich jeszcze inne korzyści, oprócz wspomnianej gotówki, które łącznie z pieniędzmi zrekompensowałyby nam negatywne konsekwencje tego kroku. Za taką korzyść należałoby uznać wzmocnienie gwarancji bezpieczeństwa dla Polski ze strony USA. Widoczna, od wielu lat postępująca marginalizacja spraw polskich w polityce Stanów Zjednoczonych wymownie wskazuje, że żadne realne wzmocnienie gwarancji bezpieczeństwa dla naszego państwa chyba nie nastąpiło.

Warto zastanowić się z jakich powodów Polska mogłaby zawrzeć z USA tak niekorzystny dla siebie deal. Próbując to wyjaśnić nadal będę posługiwał się analogią między państwem a człowiekiem. Wspomniałem, że za żałośnie niską cenę może się dać wykorzystać człowiek dotknięty niepełnosprawnością umysłową lub nałogiem. Obie te przypadłości mają swoje siedlisko w głowie. Głową państwa są ludzie sprawujący władzę. Nie mam najlepszego zdania o kompetencjach mentalnych wielu polskich polityków dzierżących ster rządów w przeszłości i obecnie, ale nie sadzę by byli ograniczeni do tego stopnia, żeby nie rozumieli nieopłacalności dla Polski analizowanej przeze mnie domniemanej transakcji. Zatem pozostaje nałóg jako przyczyna ubicia z Amerykanami tak kiepskiego dla naszego kraju interesu. Nałóg wiąże się z trudnością powstrzymania się przed zaspokojeniem chorobliwego popędu. Popędem jaki należy brać w tym wypadku pod uwagę jest chciwość, a nałogiem wynikająca z chciwości korupcja.

Wobec tego jeżeli politycy rządzący Polską w 2003 roku zgodzili się na urządzenie tutaj amerykańskiej katowni za niedorzeczną cenę 15 mln dolarów, to należy zbadać czy jakaś część tych pieniędzy lub środki z jakiegoś innego amerykańskiego "funduszu motywacyjnego" nie trafiły do ich prywatnej kieszeni.

Prokuratura Apelacyjna w Krakowie prowadzi śledztwo w sprawie domniemanych więzień CIA w Polsce. Przypuszczam, że decyzja o wszczęciu tego śledztwa oparta była na mocnych przesłankach. Jeżeli prokuratura potwierdzi opisane tutaj podejrzenia i wskaże winnych, to - według mnie - nie powinni oni jednak stanąć przed trybunałem stanu lub sądem. Strawestuję starą maksymę prawną w sposób następujący: lepiej puścić wolno parę kanalii i sprzedawczyków niż narażać na szwank interes narodowy. Fakty ujawnione podczas rozprawy i skazanie winnych przede wszystkim dostarczą argumentów przeciwnikom naszego kraju oraz zachęcą ich do podjęcia działań wymierzonych w Polskę.

W takim razie jaką karę należy wymierzyć winnym? W moim przekonaniu powinni oni zostać dyskretnie i dożywotnio wykluczeni z polskiego życia publicznego. Winnych należy skutecznie nakłonić do rezygnacji z wszelkich funkcji publicznych i nieubiegania się o nie w przyszłości. Trzeba im również stanowczo zaproponować wystąpienie z partii politycznych i innych organizacji. Powinni również stracić zainteresowanie występami w mediach. Uważam, że środkiem który może skutecznie zachęcać delikwentów do pozostawania w stanie cywilnej anabiozy jest widmo zaostrzenia sankcji fiskalnych z tytułu braku pokrycia majątku i wydatków w oficjalnych dochodach. Oprócz tego, każdy wyjazd z Polski sprzedawczyków narodowego bezpieczeństwa powinien odbywać się pod troskliwą opieką służb specjalnych w celu przejęcia przez państwo nielegalnego majątku zdeponowanego na zagranicznych kontach lub zdobycia informacji ułatwiających takie przejęcie.

Na koniec zajmijmy się personaliami. W czasie kiedy w Polsce miało dojść do feralnych wydarzeń opisanych przez "Washington Post", urząd Prezydenta RP sprawował Aleksander Kwaśniewski, a stanowisko Prezesa Rady Ministrów piastował Leszek Miller.
Warto przypomnieć, że w 2005 roku Leszek Miller wyjechał razem z żoną na czteromiesięczne stypendium do USA ufundowane przez Woodrow Wilson International Center. Średnia wysokość stypendium udzielanego przez tę instytucję wynosiła wtedy około 5 tys. dolarów miesięcznie. [3]

Niestety, wystawianie się za miedziaka stało się dla naszego kraju niechlubną spécialité de la maison. Czy my współcześni Polacy potrafimy tę fatalną tradycję zmienić?

Strony: 1 [2] 3 4 ... 6